WPROWADZENIE DO ETYKI INFORMATYCZNEJ

Tom Forester, Perry Morrison

Komputeryzacja miejsca pracy

Zaczyna wyglądać na to, że w przypadku prostych czynności w nowoczesnych przedsiębiorstwach roboty zastępowane będą na powrót ludźmi. Pewien psycholog przedstawił tę historyjkę na odbywającej się w Bristolu konferencji Brytyjskiego Stowarzyszenia [Psychologów - przyp. tłum.]. Dr Toby Wall z Uniwersytetu w Scheffield powiedział, że grupa inżynierów została zaangażowana do zaprojektowania nowej fabryki produkującej pedały rowerowe. Mieli oni wykorzystać istniejącą powierzchnię fabryczną zaopatrzoną w dwie równoległe tamy montażowe. Jedna tama wyposażona została w najnowsze komputerowo sterowane maszyny służące do produkcji części, druga - w komputerowo sterowane maszyny składające gotowe pedały. Na końcu tamy umieszczony został robot odbierający gotowe części i przenoszący je na drugą z taśm. System działał. Lecz ostatecznie inżynierowie usunęli robota z końca linii, zastępując go człowiekiem. Powodem takiego postępowania, jak tłumaczyli, był fakt, że dane zadanie "wykorzystywało tylko w maleńkiej części potencjał i umiejętności robota".[1]

1. Skąd się będą brać nowe miejsca pracy?
Komputery a ilość pracy

Praca nadal zajmuje centralną pozycję w życiu milionów ludzi. Pomimo częstych przepowiedni rychłego zaniku płatnego zatrudnienia, spowodowanego zbliżającym się nadejściem "społeczeństwa czasu wolnego", ludzie, którym szczęśliwie udało się znaleźć pracę, wydają się pracować więcej niż kiedykolwiek. Według ostatnich badań agencji Harrisa ilość wolnego czasu, jaki ma do swojej dyspozycji przeciętny obywatel USA, zmniejszyła się aż o 37% między rokiem 1973 a 1989. W tym samym okresie przeciętny tydzień pracy, włączając w to czas poświęcony na dojazd do pracy, wzrósł z niecałych 41 do prawie 47 godzin. Ostatnio przeprowadzone międzynarodowe badania wykazały, że osoby pełniące funkcje kierownicze pracują o 20% dłużej, niż miało to miejsce dziesięć lat temu (63% z nich poświęca na pracę więcej niż 46 godzin tygodniowo), biorą rzadziej urlopy, które są zwykle krótsze, spędzają więcej czasu na delegacjach oraz cierpią z powodu wyższego poziomu stresu. Dane U.S. Bureau of Labor Statistics (BLS) (Amerykańskiego Biura Statystyki Pracy) pokazują także, że zwiększa się udział Amerykanów pracujących na dwa etaty, a coraz większa ich liczba wydaje się wykonywać więcej pracy w domu oraz podejmować się prac na pół etatu lub prac zleconych.[2]

Według Juliet Schor, autorki książki The Overworked American (Przepracowany Amerykanin) (1991), przeciętny czas wolny od pracy zmalał w Stanach Zjednoczonych do zaledwie 16,5 godzin w tygodniu. Co więcej, przez ostatnie dwadzieścia lat Amerykanie przepracowy -


64                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

wali dodatkowe 9 godzin w roku, rezultatem czego przeciętny rok pracy w Stanach Zjednoczonych jest obecnie niemal o miesiąc dłuższy w porównaniu z okresem błogiego spokoju z roku 1969. Inne amerykańskie badania opinii publicznej również pokazały wyraźne w ostatnich latach preferowanie przez respondentów większej liczby godzin pracy i wyższych zarobków zamiast większej ilości wolnego czasu i mniejszej zapłaty - jest to zwrot o 180 stopni w stosunku do poprzedniej praktyki zamiany płacy na czas wolny. Mniej więcej to samo dzieje się w krajach europejskich, np. w Niemczech, gdzie w kilku gałęziach przemysłu rezygnuje się ze "świętego" weekendu na rzecz weekendu roboczego, a także w Australii, gdzie wprowadza się ponownie całodobową ciągłość pracy, np. w przemyśle węglowym. Japończycy oczywiście nadal pracują dłużej niż ktokolwiek inny; poświęcają oni w roku na pracę sześć tygodni więcej niż Amerykanie oraz aż czternaście tygodni więcej niż Francuzi lub Niemcy i na ogół biorą bardzo krótki urlop.[3]

Wpływ nowych technologii w miejscu pracy to zagadnienie, które wzbudza kontrowersje od dawna. Najsłynniejszym przykładem są luddyści, którzy w latach 1811 - 1812 przeszli północną Anglię, niszcząc nowe maszyny włókiennicze, które według nich miały zdziesiątkować zatrudnienie w przemyśle tekstylnym (co się nie stało). Kiedy w latach 1978 - 1979 po raz pierwszy do publicznej wiadomości podano informacje o zminiaturyzowanych układach scalonych, pojawiły się równie czarne przepowiednie o wpływie tej najnowszej technologii na poziom zatrudnienia w przemyśle wytwórczym i handlu. Były nawet głosy (w Holandii) za nałożeniem nowych podatków na automatyzację oraz pojawiające się w niektórych kręgach wołania o całkowite wykluczenie ze stanowisk pracy technologii opartej na mikroprocesorach, ze względu na jej destrukcyjny potencjał w odniesieniu do zatrudnienia. W kontekście szybko wzrastającego bezrobocia w krajach OECD (Organization for Economic Cooperation and Development - Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju; jest to oficjalne słownikowe tłumaczenie), w szczególności w krajach europejskich, niepokoje te wydawały się uzasadnione, a debaty nad komputeryzacją skupiały się w dużej mierze na kwestii jej wpływu na zatrudnienie.

Później, pod koniec lat 80., dyskusja dotycząca zatrudnienia została odłożona na plan dalszy z trzech głównych powodów. Po pierwsze, z powodu mnóstwa finansowych, technicznych, ludzkich i organizacyjnych problemów (włączając w to sprzedaż branży komputerowej, przerastającą posiadane zapasy) wprowadzenie komputerów do miejsc pracy okazało się znacznie wolniejsze i bardziej chaotyczne, niż przypuszczano. Wpływ na zatrudnienie był w tym samym czasie odpowiednio łagodniejszy i mniej oczywisty, podczas gdy opór związków zawodowych wobec nowej technologii - z jednym lub dwoma wyjątkami, jak Fleet Street w Londynie - był nikły lub nieistniejący. Po drugie, stopa bezrobocia przestała wzrastać w tak szaleńczym tempie, co więcej, ulegała stałemu spadkowi w wielu krajach OECD. W Stanach Zjednoczonych stopa ta pozostawała przeciętnie na bardzo niskim poziomie. Po trzecie, świadomość, szczególnie w Stanach Zjednoczonych i Europie, że kończy się wchodzenie w szeregi siły roboczej pokolenia wyżu demograficznego i że to już pojawiające się na rynku pracy pokolenie niżu demograficznego może trafić w latach 90. na mniejszą ilość ofert pracy, pomogła uspokoić nieco debatę nad zatrudnieniem.

W ważnym amerykańskim raporcie odzwierciedlającym sposób, w jaki ostrożny optymizm zastępował pesymizm w dyskusjach dotyczących wpływu komputerów na kwestie zatrudnienia, Richard Cyert i David Mowery dowodzili braku podstaw do obaw o masowe bezrobocie, spowodowane technologicznym przewrotem. Kilku współautorów ich oficjalnej


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       65

pracy z roku 1987 Technology and Employment: Innovation and Growth in the U.S. Economy, która została zlecona przez U.S. National Academy of Science (Amerykańską Narodową Akademię Nauk), sugerowało, że nowa technologia koniec końców stworzy więcej miejsc pracy, niż zniszczy; zaznaczali oni jednak, że określone grupy pracowników będą przechodziły długie i bolesne okresy przystosowawcze. Inni współautorzy tomu powtarzali znany ortodoksyjny refren, że bardziej prawdopodobne jest, iż utrata pracy wynikać będzie raczej z wolnego tempa adaptacji nowej technologii niż z jej zbyt szybkiego tempa. Zalecali oni propagowanie intensyfikacji edukacji i praktyk zawodowych w celu zwiększenia tempa zmian.[4]

We wczesnych latach 90. debata dotycząca komputerów i zatrudnienia znalazła się ponownie na porządku dziennym. W momencie, gdy bezrobocie w większości krajów OECD zwiększa się lub pozostaje uparcie na wysokim poziomie, pada znowu pytanie, skąd mają się wziąć nowe miejsca pracy w przyszłości? W Stanach Zjednoczonych wygląda na to, że osławiona Wielka Amerykańska Maszyna do Produkcji Miejsc Pracy, która w latach 70. i 80. stworzyła 31 milionów miejsc pracy, przestała działać. W czasie recesji w latach 1990 - 1992 prawie 2 miliony osób straciło pracę na skutek redukcji zatrudnienia, restrukturyzacji i przeniesień - ulubione eufemizmy dla zwolnień z pracy. W większości przypadków, w których miała miejsce reorganizacja lub komputeryzacja, liczba oferowanych miejsc pracy zazwyczaj malała. Małe przedsiębiorstwa, które przyczyniły się do stworzenia wielu miejsc pracy w latach 80., nie robią już tego w latach 90. Wiele przedsiębiorstw ogranicza swój personel do najniezbędniejszych stanowisk i zamierza zatrudniać pracowników w niepełnym wymiarze godzin jedynie wtedy, gdy - i jeśli - zajdzie taka potrzeba. Niektórzy eksperci sugerują obecnie, że amerykańska gospodarka przechodzi ogromną przemianę i że zatrudnienie nie powróci tam nigdy do poziomu z okresu błogostanu lat 50. i 60.[5]

Nie ma wątpliwości co do tego, że komputeryzacja fabryk i biur doprowadziła do trwałego ograniczenia szans zatrudnienia, w szczególności dla słabo wykwalifikowanych pracowników fizycznych i dla pracowników biurowych. Wspierana przez rząd brytyjski ważna inspekcja około 2000 miejsc pracy, której rezultaty opublikowano w raporcie Workplace Industrial Relations and Technical Change, wykazała, że ludzie są zastępowani przez komputery na znaczną skalę, lecz raczej w średnim niż krótkim okresie. Autor W. W. Daniel twierdzi, iż wprowadzenie nowej technologii doprowadziło do zwiększenia zatrudnienia w jednym na dziesięć z badanych przypadków, podczas gdy w jednym na pięć z zaobserwowanych przypadków występował spadek zatrudnienia, i to często znaczny. Pomimo ważnych różnic pomiędzy poszczególnymi sektorami, największy spadek zatrudnienia dotyczący miejsc pracy wykorzystujących zaawansowaną technologię w celu zastąpienia pracowników fizycznych zaobserwowano, przeprowadzając badania przez okres czterech lat. Utrata miejsc pracy była również większa w sektorze prywatnym niż w sektorze państwowym. Niemniej jednak większa część redukcji zatrudnienia dokonała się raczej w sposób naturalny [np. przejście na emeryturę - przyp. tłum.] w długim okresie czasu niż poprzez grupowe zwolnienia w krótkim okresie.[6]

Utrata miejsc pracy była szczególnie dotkliwa w tradycyjnym przemyśle wytwórczym, gdzie konkurencja ze strony Japonii i nowo uprzemysłowionych krajów [newly industrialized countries - NIC], jak również proces deindustrializacji przyczyniły się do znacznego pogorszenia sytuacji. Gałęzie przemysłu dymiących kominów starego stylu, jak przemysł stalowy i samochodowy w stanach Rust Bowl [stany z rejonu Wielkich Jezior i przyległe obszary na wschodzie USA, gdzie większość siły roboczej tradycyjnie zatrudniona była w przemyśle


66                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

i produkcji metali - przyp. tłum.], jak: Pensylwania, Indiana, Ohio czy Michigan, już nigdy więcej nie zatrudnią tych tysięcy ludzi, którzy kiedy ciężko pracowali w ich ogromnych fabrykach. Podczas gdy amerykańska gospodarka w latach 1982 - 1989 stworzyła 18 milionów nowych miejsc pracy, w przemyśle wytwórczym doszło do ich likwidacji w liczbie ponad pół miliona, a w latach recesji 1990 - 1992 niemalże z dnia na dzień likwidacji uległo 1,1 miliona. Najbardziej ucierpiała produkcja żywności, wyrobów gumowych, sprzętu elektrycznego i samochodów. Zatrudnienie w gałęziach produkcyjnych będzie w przyszłości na małą skalę, nasycone nowoczesną technologią i rozrzucone po całym kontynencie Ameryki Północnej. Około roku 2000 poziom zatrudnienia w przemyśle wytwórczym w proporcji do ogólnej liczby zatrudnionych w Stanach Zjednoczonych może zniżyć się nawet do 10%. Dokładnie te same trendy dają się zaobserwować w Europie, ale nie w Azji.[7]

Tworzenie miejsc pracy w sektorze high-tech jest imponujące, lecz sektor ten jest wciąż jeszcze stosunkowo mały w porównaniu z ogólną wielkością zatrudnienia. Nawet w Stanach Zjednoczonych gałęzie high-tech zatrudniają zaledwie 3% pozarolniczej siły roboczej, a do roku 1995 liczba ta wzrośnie jedynie do około 4%. Żeby lepiej zilustrować ten problem, przypominano, że przemysł samochodowy w Stanach Zjednoczonych zatrudnia nadal dwa razy tyle osób co cały sektor high-tech. Pod koniec lat 80. The Bureau of Labour Statistics (Biuro Statystyki Pracy) prognozowało, że w przemyśle high-tech w Stanach Zjednoczonych do roku 1995 zostanie stworzonych od 750 tysięcy do 1 miliona miejsc pracy, jednak i tak liczba ta będzie stanowiła mniej niż połowę miejsc pracy utraconych w amerykańskim przemyśle wytwórczym w latach 1980 - 1983 oraz mniej niż całą liczbę miejsc pracy w tymże przemyśle utraconych w latach 1990 - 1992. większość miejsc pracy w przyszłości będzie na stanowiskach o niskim poziomie technologicznym lub nie mających żadnego związku z technologią, takich jak kasjer/ka, recepcjonista/ka, kelner/ka, pomoc domowa, sanitariusz/ka, dozorca/czyni czy pracownik ochrony.[8]

Ważne studium Henry'ego Levina i Russella Rumbergera z Uniwersytetu Stanford zawiera wniosek, że "ani gałęzie przemysłu stojące na wysokim poziomie technologicznym, ani zawody o takiej specyfice nie dostarczą wielu miejsc pracy w przeciągu następnej dekady. Miast tego, przyszły przyrost miejsc pracy nastąpi w zawodach związanych z usługami i pracą biurową, które wymagają niewielkiego lub żadnego wykształcenia wyższego i są opłacane poniżej średniej krajowej". Wyliczyli oni, że zatrudnienie w zawodach związanych z nowoczesną technologią zwiększy się o 46% w roku 1995, lecz wzrost ten będzie oznaczał nie więcej niż 6% ogółu nowych miejsc pracy stworzonych w amerykańskiej gospodarce.[9]

Podobnie w przypadku dwóch prac z roku 1988 i 1991, napisanych przez konsultantów z Massachusetts, potwierdzony został fakt, że stworzenie miejsc pracy w gałęziach o wysokim poziomie technologicznym jest w pewnym sensie problematyczne. Praca z roku 1988 dotyczyła 18 000 przedsiębiorstw z branży technologii informatycznej, biotechnologicznej i telekomunikacyjnej znajdujących się na obszarze całych Stanów Zjednoczonych. Tylko 40% z tych firm zwiększyło zatrudnienie w roku poprzednim, a przeciętny wzrost wynosił 7,2%. Wprawdzie niektóre z tych przedsiębiorstw zanotowały wzrost zatrudnienia wynoszący 50% lub więcej w ciągu jednego roku, jednak w większości dochodziło do redukcji miejsc pracy. W oparciu o te dane autorzy pracy przewidzieli dla całego sektora high-tech w latach 90. umiarkowany wzrost całkowitego zatrudnienia, wynoszący około 3% rocznie. Praca z roku 1991 dotycząca 22 000 małych przedsiębiorstw z sektora high-tech umiejscowionych na obszarze Stanów Zjednoczonych pokazała, że od roku 1989 zanotowały one przeciętny wzrost


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       67

zatrudnienia w wysokości 10,6%, lecz całkowita liczba zaoferowanych miejsc pracy, wynosząca 140 000, była kroplą w morzu w porównaniu z liczbą miejsc pracy w gałęziach produkcyjnych, które uległy likwidacji w tym samym okresie.[10]

Recesja w latach 1990 - 1992 uderzyła mocno w sektor high-tech. Według American Electronics Association (AEA - Amerykańskie Towarzystwo Elektroniczne) tylko w roku 1991 amerykański przemysł elektroniczny utracił 90 000 miejsc pracy (z 2,35 mln) i po raz pierwszy od roku 1985 nie doszło do wzrostu zatrudnienia w przedsiębiorstwach software'owych. Gorsze miało nadejć w roku 1992, kiedy to wszystkie ważniejsze przedsiębiorstwa komputerowe ogłosiły dalsze masowe redukcje. U szczytu swej formy, w roku 1986, IBM zatrudniał na całym świecie 410 000 osób, ale na skutek likwidacji dalszych 40 000 miejsc pracy w roku 1992, na początku 1993 roku lista płac w przedsiębiorstwie skróciła się do 300 000, co oznaczało 25% spadek w ciągu pięciu lat. Firma Digital ogłosiła, że dalszych 18 000 jej pracowników zostanie zwolnionych - z całości i tak już ograniczonej do 110 000. W latach 1991 - 1992, Unisys zamknął 7 ze swoich 15 zakładów i zwolnił 25 000 zatrudnionych w nich ludzi, doprowadzając do 54% całkowitą redukcję swojego zatrudnienia rozpoczętą w momencie połączenia firm Sperry i Burroughs w 1986 roku. Do tego firmy: Wang, Amdhal, Cray, Hewlett-Packard, Compaq, Sun i Apple ogłosiły programy poważnych redukcji zatrudnienia i restrukturyzacji. Interesującym zjawiskiem był fakt, że podczas gdy tradycyjne centra high-tech, takie jak Silicon Valley czy Route 128, znajdowały się w bardzo złej sytuacji, w miejscach, takich jak Austin w Texasie, Boise w Idaho czy Salt Lake City w Utah, zaczęły pojawiać się prężne ośrodki technologiczne oferujące nowe miejsca pracy.[11]

Jednym z trendów, który byłby w stanie w jeszcze większym stopniu zmniejszyć liczbę miejsc pracy tworzonych w sektorze high-tech w Stanach Zjednoczonych, jest wzrastająca tendencja amerykańskich przedsiębiorstw do eksportu rutynowych prac w zakresie przetwarzania danych do krajów o taniej sile roboczej; robi się to przy użyciu technologii satelitarnej i telekomunikacyjnej. Podobnie jak w przypadku amerykańskich producentów samochodów, budujących swoje nowoczesne pod względem technologicznym fabryki po drugiej stronie granicy, w Meksyku, tak samo i korporacje, takie jak Travelers, New York Life czy McGraw-Hill wysyłają przez Atlantyk dane do przetwarzania do Irlandii, gdzie zostało stworzonych ok. 3 000 miejsc pracy związanych z programowaniem "na zapleczu", wprowadzaniem danych czy rozpatrywaniem roszczeń. Jak radonie poinformował "Business Week": "Przy bezrobociu dochodzącym do 20%, płace irlandzkich wykształconych pracowników sięgają dna". Indyjscy programiści są również w dużym stopniu wykorzystywani przez amerykańskie i europejskie przedsiębiorstwa. Przykładem może być brytyjska firma London Transport, która zleciła ułożenie nowego rozkładu jazdy dla londyńskiego metra przedsiębiorstwu z Dehli. Indie budują obecnie wysokiej jakości połączenie satelitarne w celu zwiększenia tego międzynarodowego handlu oprogramowaniem.[12]

Podczas gdy widoczna jest generalna zgoda co do tego, że sektor high-tech jest niezdolny do stworzenia dużej liczby miejsc pracy w przyszłości, trwa zagorzała dyskusja nad takimi możliwościami istniejącymi ciągle w sektorze usług oraz nad istotą i jakością zatrudnienia w tym sektorze. Biorąc pod uwagę fakt, że 75% ogólnej liczby amerykańskiej siły roboczej, która wynosi ok. 105 mln osób, zatrudnionych jest obecnie w sektorze usług, oraz fakt, że zatrudnienie w tym sektorze wzrastało rocznie o ok. 9% w latach 80., przyszłość zatrudnienia w tym sektorze jest wyraźnie ważną kwestią.


68                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

Na temat przyszłych rozmiarów zatrudnienia w sektorze usług toczą się trzy główne spory, splatające się ze sobą. Po pierwsze, przypuszczenie, że liczba miejsc pracy w gałęziach dotyczących wiedzy lub informacji będzie nadal wzrastać tak jak w przeszłości, zostało zakwestionowane przez różnych badaczy. Na przykład, w książce zatytułowanej The Knowledge Industry in the United States: 1960 - 1980 Michael Rubin i Mary Huber dowodzą, że w amerykańskiej gospodarce udział sektorów wiedzy - oświata, badania i rozwój, telekomunikacja, usługi informacyjne itd. - wzrósł w produkcie narodowym brutto z 29% w 1958 roku jedynie do 34% w roku 1980. Co więcej, tempo tego wzrostu zmniejszyło się od roku 1972 mniej więcej do poziomu, który charakteryzował resztę gospodarki.[13] To odkrycie wydaje się negować wcześniejszą pracę Marca Porata, a przede wszystkim Fritza Machlupa, którego książka zatytułowana The Production and Distribution of Knowledge in the United States (1962) rozpoczęła całe to teoretyzowanie o przyszłych społeczeństwach informacyjnych i postindustrialnych - pojęcie spopularyzowane w szczególności przez Daniela Bella w książce pt. The Coming of Post-Industrial Society (1973).

Po drugie, myśl, jakoby sektor usług mógł w dalszym ciągu dostarczać nowych miejsc pracy, podczas gdy sektor wytwórczy ulega powolnemu zamieraniu, została zakwestionowana przez naukowców, takich jak Stephen Cohen i John Zysman z Berkeley. W książce pt. Manufacturing Matters: The Myth of the Post-Industrial Economy, wywodzą oni przekonująco, że Stany Zjednoczone nie posiadają gospodarki postindustrialnej, raczej mało prawdopodobne jest, by takową kiedykolwiek miały, i co więcej, byłoby lepiej, gdyby nie starały się jej sobie przyswoić. Dowodząc, że produkcja przemysłowa w USA utrzymała swój udział w produkcie narodowym brutto (jeśli nawet nie w zatrudnieniu) w przeciągu ostatnich czterdziestu lat, a większość amerykańskiej siły roboczej jest nadal zatrudniona w produkcji dóbr materialnych, Cohen i Zysman twierdzą, że błędem jest pojmowanie procesu rozwoju społecznego jako szeregu nieuchronnych etapów postępu: od społeczeństwa związanego z uprawą ziemi do społeczeństwa przemysłowego, a stąd do społeczeństwa postindustrialnego.[14]

Co więcej, Cohen i Zysman utrzymują, że lepiej płatne prace w produkcji wspierają wiele z gorzej opłacanych miejsc pracy w sektorze usług. Dlatego też sektor usług nie może dalej rozwijać się ad infinitum, bez silnej, podstawowej bazy przemysłowej. A ponieważ dobra materialne dają się sprzedawać lepiej niż usługi (niedawny raport Izby Lordów w Wielkiej Brytanii zawierał stwierdzenie, że nie więcej niż 20% usług daje się sprzedać za granicą), Stanom Zjednoczonym nie może się dobrze powodzić ani też nie są one w stanie przetrwać jako światowa potęga bez odnoszenia sukcesów w eksporcie dóbr materialnych. Wskutek tego, jak twierdzą autorzy, myśl, że Stany Zjednoczone powinny w jaki sposób zaakceptować deindustrializację jako nieuchronną, zaprzestać całkowicie produkowania dóbr i polegać na importowaniu tańszych dóbr materialnych z krajów NIC, jest nie tylko zwodnicza, ale i niebezpieczna. Przeniesienie produkcji za granicę jeszcze bardziej zniszczy amerykański przemysł, pozbawiając go nowoczesności w sferze produktów, produkcji i technologii projektowych. Czasami proces ten określa się mianem "hollowing out" - wydrążania.

Zupełnie inną perspektywę dla sektora usług szkicują James Brian Quinn, Jordan J. Baruch i Penny Cushman Paquette z Dartmouth College. Zwracają oni uwagę na fakt, że wiele gałęzi usługowych zaczyna przypominać gałęzie przemysłowe ze swoimi scentralizowanymi, rozbudowanymi, kapitałochłonnymi ośrodkami, ujednoliconym produktem (na przykład poprzez sposób koncesjonowania) czy zautomatyzowanymi technikami dystrybucji. Co więcej, płace w sektorze usługowym szybko zaczynają dorównywać zarobkom w gałęziach produk -


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       69

cyjnych, a także więcej usług podlega eksportowi. Według autorów tendencje te oznaczają, że gospodarka amerykańska zdominowana przez usługi może w dalszym ciągu wspierać realny wzrost dochodów i bogactwa przez długi czas. W rzeczy samej, naukowcy z Dartmouth College prognozują, że przeważająca część wzrostu ekonomicznego, szanse dla przedsiębiorczości i zastosowania technologii informacyjnych pojawią się w sektorze usługowym w ciągu następnych dwudziestu lat. Prawdziwe niebezpieczeństwo, jak mówią, leży w tym, że świat biznesu i rządy mogą błędnie interpretować te tendencje i będą tracić pieniądze, starając się wspierać upadające zakłady przemysłowe z okręgu Rust Bowl.[15]

Po trzecie, uprzemysłowienie sektora usługowego, opisane przez Quinna i jego współpracowników, może również wywrzeć wpływ na tworzenie miejsc pracy w tym sektorze, gdy technologia komputerowa przeniknie tam z wielką siłą. Dla przykładu, David Roessner z Georgia Institute of Technology (Instytut Technologii Stanu Georgia) utrzymuje, że zatrudnienie wśród pracowników biurowych w amerykańskim sektorze bankowym i ubezpieczeniowym osiągnęło maksimum w roku 1990 i będzie ulegało zmniejszaniu na przestrzeni lat 90. Nawet w najostrożniejszych prognozach, jak mówi, oczekuje się do roku 2000 redukcji zatrudnienia wśród pracowników biurowych z branży ubezpieczeniowej o 22%, a z branży bankowej o 10%. Dane statystyczne U.S. Department of Labour (Amerykańskiego Departamentu Pracy) opublikowane w 1992 r. potwierdziły, że zatrudnienie w dziale usług nie ulegało zmianom od 1990 r., wynosząc ok. 67 mln. W rezultacie jednego z badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii, obejmującego 247 dużych przedsiębiorstw z Confederation of British Industry (Konfederacji Przemysłu Brytyjskiego), ok. 750 000 stanowisk biurowych w nieefektywnych firmach powinno zostać zlikwidowanych, jeśli firmy te zamierzają konkurować z wydajnymi przedsiębiorstwami brytyjskimi i amerykańskimi. większość przedsiębiorstw objętych tych badaniem uznało "kontrolę kosztów osobowych" (oznaczających zwolnienia pracowników) za najważniejszy sposób podwyższania krótkookresowej rentowności, a najbardziej preferowaną metodą służącą temu celowi była komputeryzacja.[16] Podczas gdy nasuwały się wątpliwości co do ilości miejsc pracy możliwych do stworzenia w sektorze usług, dał się odczuć równocześnie narastający krytycyzm w stosunku do jakości tych etatów. Zazwyczaj miejsca te są gorzej opłacane oraz oferują mniej świadczeń socjalnych. Z 18 mln miejsc pracy w gałęziach usługowych utworzonych w latach 80., prawie 5 mln było opłacanych poniżej 250 dolarów tygodniowo (dane z roku 1992). Dane te oznaczają, że jedna czwarta amerykańskiej siły roboczej zatrudniona jest obecnie w słabo opłacanych zawodach. Następne 4 mln miejsc pracy stworzone w latach 80. to prace w niepełnym wymiarze godzin lub prace tymczasowe na stanowiskach pozbawionych jakiejkolwiek opieki zdrowotnej, ubezpieczenia na życie bądź uprawnień do emerytury. Prace te zwykle podejmowane są przez zamężne kobiety. Stany Zjednoczone mają obecnie 19 mln pracowników zatrudnionych na niepełnych etatach, co stanowi niemal jedną piątą ogółu siły roboczej. Cztery piąte tej liczby to osoby zatrudniane w handlu, w usługach, w pracach biurowych lub fizycznych nie wymagających kwalifikacji, które w zasadzie są nisko opłacane i nie dają perspektyw awansu. Liczba zajęć tymczasowych również wzrosła: w latach 1982 - 1988 zwiększyła się pięciokrotnie, tzn. osiągnęła poziom 1 mln. Osoby zatrudniane w ten sposób zazwyczaj są słabiej opłacane, otrzymują mniej świadczeń i, oczywiście, nie dotyczą ich przepisy o ochronie zatrudnienia.[17]

Niektórzy twierdzą, że tendencja do zatrudniania w niepełnym wymiarze godzin i w charakterze pracowników tymczasowych przyczynia się do tworzenia nowej grupy obywateli drugiej kategorii, często nazywanych pracownikami "zmiennymi", w przeciwieństwie do pra -


70                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

cowników "stałych" (w USA), lub "pobocznymi", w przeciwieństwie do "głównych" (w Europie). Pracownicy stali są "elastyczni pod względem funkcjonalnym": w zamian za bezpieczeństwo i przyzwoite warunki pracy oczekuje się od nich wykonywania wszystkich czynności, jakie mogą być wymagane przez dane przedsiębiorstwo. Natomiast pracownicy zmienni są "elastyczni pod względem ilościowym": są oni zatrudniani w celu wykonania określonego zadania - gdy ulega poprawie sytuacja w branży, i zwalniani - gdy nie są już potrzebni. W Stanach Zjednoczonych liczba pracowników o charakterze zmiennym rośnie w szybkim tempie i równa jest obecnie ponad jednej czwartej ogólnej liczby zatrudnionych. Krytycy twierdzą, że praktykowane na szeroką skalę zatrudnianie tego typu pracowników może zdziałać cuda dla interesów przedsiębiorstwa w krótkim okresie, ale nie uwalnia od stresu i obaw oraz niewiele czyni dla podniesienia morale tych pracowników.[18]

Największym problemem w latach 90., dotyczącym rynku pracy wydaje się być brak przyzwoitych, dobrze płatnych zajęć średniej klasy, takich jak te wykonywane w latach 60. przez wykwalifikowanego pracownika fizycznego, który był zazwyczaj jedynym żywicielem rodziny. W wielu przypadkach młode małżeństwo lat 90. zarabia obecnie razem mniej niż wyżej wspomniany ojciec rodziny w latach 60. Ten "kurczący się środek" oznacza polaryzację siły roboczej lat 90. - z jednej strony mamy wysoko opłacanych profesjonalistów, z drugiej - nisko opłacanych pracowników niewykwalifikowanych. Za taki stan rzeczy odpowiedzialny jest głównie spadek stałych miejsc pracy w gałęziach produkcyjnych. Dla wielu osób pracujących w lotnictwie i przemyśle obronnym okres spokoju lat 90. na nieszczęście oznaczał w perspektywie zwolnienia z pracy; te utracone miejsca pracy nie zostały jeszcze niczym zastąpione.[19]

I wreszcie, tak jak stale utrzymujący się wzrost w sektorze usług może na skutek komputeryzacji bądź industrializacji tego sektora nie być zdolnym do stworzenia proporcjonalnej ilości nowych miejsc pracy, tak i tu istnieją obawy, że poprawie sytuacji w gałęziach produkcyjnych nie będzie towarzyszył istotny wzrost zatrudnienia. Ekonomiści określają to zjawisko mianem wzrostu gospodarczego w warunkach utrzymującego się bezrobocia. Jest to paradoks, który ma miejsce wówczas, gdy nowe inwestycje kapitałowe i wynikająca z nich poprawa wydajności przyczyniają się do redukcji popytu na pracę, nawet w warunkach zwiększonej produkcji.

Dwa z niedawno przeprowadzonych badań zdają się potwierdzać ten pogląd. Po pierwsze, David Howell sugeruje, że coraz częstsze stosowanie robotów w przemyśle wytwórczym przyczyni się do likwidacji dużej liczby miejsc pracy, chociaż wpływ ten będzie ograniczony do niewielu profesji i gałęzi przemysłu, a wielkość tego wpływu będzie dość mała w porównaniu z efektami cykli koniunkturalnych. większość zlikwidowanych miejsc pracy, jak twierdzi - lub raczej zlikwidowanych szans pracy - będzie w ten sposób dotyczyć raczej pracowników niewykwalifikowanych lub mało wykwalifikowanych aniżeli pracowników naukowych lub technicznych. Po drugie, brytyjskie studium dotyczące światowego przemysłu odzieżowego dowodzi, że rosnąca automatyzacja doprowadzi do redukcji zatrudnienia w tym przemyśle aż o 30 - 40% (lub 1mln miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych i Europie) w ciągu najbliższych dziesięciu lat. W szczególności, jak twierdzą, zastosowanie elastycznych systemów produkcji (FMS) i systemów komputerowych w procesie wykańczania, nadzoru i kontroli produkcji w znacznym stopniu przyczyni się do zmniejszenia szans zatrudnienia w drugiej połowie lat 90.[20]

Wniosek wynikający z powyższych badań jest oczywisty: nie można zakładać, że gospodarka oparta o technologię komputerową dostarczy automatycznie wystarczającej liczby miejsc pracy w przyszłości. Podczas projektowania i implementacji systemów komputerowych, pro -


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       71

fesjonaliści z branży komputerowej powinni być świadomi istnienia tego wpływu komputerów na zatrudnienie, powodującego ograniczanie szans na pracę dla ludzi najbardziej jej potrzebujących.

2. Jakie rodzaje prac? Komputery a jakość pracy

W ramach gestu dobrej woli, Irv Klein i Johan Kaufman zatrudnili w ubiegłym roku w swoich 13 restauracjach McDonald's na Long Island w stanie Nowy Jork paru upośledzonych umysłowo dorosłych ludzi. Pomysł okazał się tak udany, że zatrudniono dalsze 34 osoby. Właściciele koncesji uznali nowych pracowników za rzetelnych i pracowitych.

Przy zmniejszającej się liczbie pracowników niewykwalifikowanych, przedsiębiorstwa usługowe liczą na możliwość zatrudniania osób opóźnionych w rozwoju umysłowym do prac porządkowych i w gastronomii. Branża gastronomiczna [fast food industry - przyp. tłum.], w której rotacja zatrudnienia w ciągu roku wynosi 200%, ceni sobie lojalność tych pracowników. Z 40 osób zatrudnionych w McDonald's na Long Island zrezygnowały z pracy jedynie cztery. Jak mówi Kaufman: "Ludzie ci nigdy nie spóźniają się i rzadko chorują".

Kentucky Fried Chicken zatrudnia w swoich restauracjach w Wirginii 28 osób upośledzonych umysłowo i zwiększa rekrutację w stanach Georgia i Kentucky. Flo Barber, kierownik działu kadr w tym przedsiębiorstwie, zauważa, że pracownicy ci nie narzekają na wykonywanie prac, które nastolatkom wydają się często nudne.

Jak twierdzi Marriot Corporation: "wydajność pracowników opóźnionych w rozwoju jest taka sama jak pracowników zdrowych".[21]

Fachowcy z branży komputerowej powinni mieć z jednej strony świadomość, że komputeryzacja z reguły obniża ilość dostępnej pracy, a z drugiej strony powinni oni być w równym stopniu zaniepokojeni implementacją systemów, które mogą przyczynić się do degradacji jakości życia zawodowego. Może to się stać poprzez: (1) obniżenie kwalifikacji siły roboczej na skutek redukcji kontroli, odpowiedzialności i satysfakcji z pracy zawodowej wykwalifikowanych pracowników, (2) zwiększenie poziomu stresu, depersonalizacji, zmęczenia i znudzenia wśród pracowników oraz (3) pojawienie się zagrożeń ze sfery bezpieczeństwa i higieny pracy, jak np. zmęczenie oczu, dotkliwe bóle głowy wynikające z napięcia, bóle kręgosłupa, a może nawet poronienia czy uszkodzenia płodu. W następstwie tego rozważa się każde z wyżej wymienionych możliwych niebezpieczeństw związanych z komputeryzacją miejsca pracy.

W swojej najwcześniejszej postaci dyskusja na temat obniżenia kwalifikacji siły roboczej w wyniku automatyzacji datuje się na rok 1974, kiedy to opublikowana została rewelacyjna książka Harry'ego Bravermana pt. Labor and Monopoly Capital: The Degradation of Work in the Twentieth Century, która stała się źródłem licznych spekulacji na temat technologii oraz procesu pracy i zdobyła sobie grupę zwolenników, określanych później mianem szkoły procesu pracy. Teoretycy należący do tej szkoły dowodzą, że każda próba wprowadzenia nowej technologii i reorganizacji pracy jest, tak naprawdę, próbą podjętą przez kierujących się zyskiem pracodawców, którzy chcą zwiększenia kontroli nad pracownikami w celu ich większego wyzysku. Twierdzi się, że pracownicy wykwalifikowani stanowią zawsze zagrożenie dla kierownictwa, ponieważ są oni w stanie określić tempo własnej pracy i z tego powodu potrafią efektywnie kontrolować proces pracy. Ta teoria procesu pracy jest w zasadzie uaktualnioną wersją starej marksistowskiej idei głoszącej, że miejsce pracy stanowi pole walki pomiędzy kapitałem i siłą roboczą, forum, na którym odbywa się walka klas.


72                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

Podobnie jak Braverman, Harley Shaiken dowodzi w książce zatytułowanej Work Transformed: Automation and Labour in the Computer Age, że komputery przyczyniają się do obniżenia kwalifikacji pracowników, a przez to do degradacji jakości życia zawodowego. Utrzymuje on, że osoby pełniące funkcje kierownicze nie lubią wykwalifikowanych pracowników, gdyż są oni w części autonomiczni; dlatego też kierownicy usiłują pozbawić robotników umiejętności i przenieść je na maszyny. W zakładach produkcyjnych ten transfer umiejętności stwarza więcej miejsc pracy dla mniej wykwalifikowanej obsługi urządzeń, ale mniej dla pracowników wykwalifikowanych. Co więcej, twierdzi on, iż pomimo przewidywań, że nowa technologia może przyczynić się do poprawy jakości życia zawodowego, wiele nowych zajęć tworzonych w futurystycznych fabrykach jest równie nużących, intensywnych i stresujących, jak w przypadku prac związanych ze starym modelem pracy przy tamie produkcyjnej. Poglądy Shaikena znajdują poparcie na przykład w pracach Davida Noble'a z USA i, między innymi, Mike'a Cooleya z Wielkiej Brytanii.[22]

Zupełnie inny pogląd na automatyzację został prawdopodobnie najlepiej zilustrowany przez Larry'ego Hirschhorna, który w pracy pt. Beyond Mechanization: Work and Technology in the Post-Industrial Age dowodzi, że twierdzenie, jakoby komputery obniżały kwalifikacje pracowników i degradowały pracę, nie jest zgodne z prawdą. Po pierwsze, wskazuje on, że "roboty nie mogą zarządzać fabrykami". Udowodniona zawodność większości sprzętu z obszaru technologii informatycznej, jak twierdzi, właściwie zwiększa uzależnienie osób zarządzających od wykwalifikowanej siły roboczej, a nie na odwrót. Po drugie, jeśli roboty nie są w stanie zarządzać fabryką, to również nie są w stanie tego robić tradycyjni menadżerowie. "Wraz z wprowadzeniem nowych technologii pojawiają się nieznane dotąd typy awarii urządzeń, usterki w samym systemie kontroli oraz nowe wyzwania na drodze projektowania zadań. W takich warunkach robotnicy muszą kontrolować stanowiska kontrolne".[23] W konsekwencji specjaliści do spraw kadrowych muszą wypracować nowe sposoby podziału zadań, które bardziej sprzyjałyby atmosferze współpracy niż walki. Bez "czujnej, zaangażowanej i żądnej wiedzy" siły roboczej, jak wróży autor, coraz częściej będzie dochodzić do poważnych awarii systemów, takich jak na wyspie Three Mile Island [słynna awaria elektrowni atomowej - przyp. tłum.]. Zarządzający nie mogą nakazać swoim podwładnym nowych sposobów zachowań. Muszą oni wznieć się ponad odziedziczone wzorce władzy i pozyskać sobie pracowników, ażeby podwładni na nowo zainteresowali się swymi działaniami i czuli się za nie odpowiedzialni. Technologia komputerowa jest daleko od obniżania kwalifikacji pracowniczych. Nie odbiera ona umiejętności pracownikom, a od pracodawców przyszłości pragnących przetrwać i prosperować wymaga ciągłego polepszania jakości personelu poprzez szkolenia i dokształcania.

Poparcie dla Hirschhorna można znaleźć w brytyjskich badaniach przedstawionych w pracy Workplace Industrial Relations and Technical Change. Wykazano tam, że praca fizyczna w produkcji wymagająca zastosowania nowej technologii była najczęściej kojarzona ze znacznie większym zainteresowaniem, większą fachowością, odpowiedzialnością i zróżnicowaniem, niż w przypadku zastąpionej przez nią pracy wykonywanej starym sposobem. Zarówno menadżerowie, jak i kierownicy działów (przedstawiciele związków zawodowych) objęci badaniem, wydawali się zgadzać co do powyższego, chociaż obydwie te grupy zgadzały się również co do tego, że wpływ komputeryzacji był w pewnym stopniu negatywny, biorąc pod uwagę jego oddziaływanie na autonomię (mierzoną poprzez poziom nadzoru), kontrolę tempa pracy oraz sposobu, w jaki praca ta została wykonana. W przypadku prac biurowych pojawiła się


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       73

podobna zbieżność zdań dotycząca związku nowej technologii z wyższym poziomem zainteresowania, kwalifikacji, odpowiedzialności oraz zróżnicowania. Niewielkie różnice w opiniach dotyczyły autonomii, tempa pracy oraz sposobu jej wykonywania. W przypadku trzech ostatnich aspektów, kierownicy działów uznali oddziaływanie ze strony komputerów za w niewielkim stopniu negatywne, podczas gdy dla menadżerów było ono nieznacznie pozytywne.[24]

Między rzecznikami a oponentami obniżania kwalifikacji znajduje się całkiem duża i stale rosnąca grupa agnostyków, którzy trzymają się umiarkowanego kursu pomiędzy nieco brutalnymi teoriami szkoły procesu pracy a naiwnie optymistycznym poglądem, że wszystkie technologiczne zmiany są najbardziej korzystną rzeczą w tym najlepszym z możliwych światów. Na przykład w podsumowaniu brytyjskiego sympozjum pt. Information Technology in Manufacturing Processes Graham Winch mówi o zgodności co do tego, że pracodawcy nie sugerują się bynajmniej pragnieniem, aby kontrolować swoich pracowników. Wybór nowej technologii jest podyktowany konkurencyjnością rynku oraz tradycyjnymi kierowniczymi ideologiami, jak również stosunkami władzy w miejscu pracy. Możliwe jest wystąpienie obniżenia poziomu kwalifikacji w pewnym zakresie, ale niekoniecznie musi tak być. Jak pisze autor: "Nie ma jednolitej tendencji zmierzającej do obniżania kwalifikacji lub ich zmiany".[25]

Naukowcy z Bellcore: Rober Kraut, Susan Dumais i Susan Koch, po zbadaniu wpływu skomputeryzowanego systemu rejestracji na pracę przedstawicieli działu obsługi klienta w dużym przedsiębiorstwie użyteczności publicznej, twierdzą, że proces komputeryzacji jest o wiele bardziej złożony, niż wskazuje na to wyidealizowana retoryka i znacznie uproszczone modele obniżania lub podwyższania kwalifikacji. Z jednej strony, okazało się, że technologia biurowa zredukowała intensywność pracy i przyczyniła się do wzrostu "szczęścia i zdrowia psychicznego" początkowych użytkowników. Z drugiej strony, nowy system rejestracji sprawił, że praca osób zatrudnionych w tym dziale stała się mniej satysfakcjonująca i spowodował obniżenie kwalifikacji wymaganych przy poszczególnych pracach, czyniąc te zajęcia mniej złożonymi, mniej interesującymi i mniej wyzywającymi. Technologia ta ograniczyła również satysfakcję z pracy oraz współpracę z innymi pracownikami. Dlatego też autorzy dochodzą do wniosku, że monolityczne lub jednokierunkowe modele oddziaływania technologicznego są niepoprawne. "Dane te dowodzą znacznego uproszczenia wcześniejszych prac, pokazując automatyzację biura albo w krańcowo negatywnych, albo w krańcowo pozytywnych kategoriach".[26] Pogląd, że komputeryzacja w nieunikniony sposób prowadzi do obniżenia kwalifikacji lub do konieczności ponownego kształcenia, jest również odrzucany przez dwóch brytyjskich naukowców zajmujących się obszernie zastosowaniem technologii: Davida Buchanana i Davida Boddy'ego. W swojej książce zatytułowanej Managing New Technology dowodzą oni usilnie, że komputery mogą być stosowane raczej w celu uzupełniania "wyraźnych i cennych" ludzkich umiejętności niż w celu ich zastępowania. Nowa technologia nie ma nieuchronnego lub jednolitego wpływu bądź oddziaływania na charakter pracy i błędnym jest nawet myślenie w kategoriach wpływów. Jak piszą: "znudzeni i niewydajni pracownicy są wynikiem decyzji dotyczących sposobu organizacji ich pracy".[27]

Wielu innych autorów i badaczy również przekonywało, że określony rodzaj technologii nie decyduje o tym, jaka forma organizacji pracy zostanie przyjęta ani jaka jakość pracy zostanie osiągnięta. Dowodzą oni, że stosowanie technologii jest kwestią strategicznego, a często także negocjonowanego (między kierownictwem i pracownikami) wyboru. Na przykład, w swojej pracy powięconej wpływowi komputerów na pracę w biurach, zatytułowanej New


74                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

Office Information Technology: Human and Managerial Implications, kanadyjski profesor Richard Long wykazuje, że instytucje o charakterze biurowym mogą używać nowej technologii do zwiększania zdolności i umiejętności pracowniczych, swobody i autonomii użytkowników i generalnie do polepszenia jakości wykonywanej pracy lub też do celów całkowicie przeciwnych. Przykładem może być kontrowersyjny zwyczaj kontroli komputerowej, który, w zależności od sposobu implementacji, może być korzystny dla zapewnienia pracownikom swobody i satysfakcji lub nie. Fachowcy z branży komputerowej muszą uznać, że "nowe systemy biurowe nie są jedynie systemami technicznymi, ale również systemami behawiorystycznymi, których sukces zależy od efektywnej integracji zarówno ich komponentów socjalnych, jak i technicznych".[28]

Rob King i Suzanne Iacono podkreślają rolę wyboru w komputeryzacji biur i dowodzą, że określone interwencje mogą doprowadzić do większej elastyczności w pracy oraz do sprawnych zespołów pracowniczych, bądź też do poddanej surowej dyscyplinie organizacji pracy i zagmatwanych jej procedur. King i Iacono nie zgadzają się ani z optymistami, ani też z pesymistami, których poglądy na jakość życia zawodowego dotyczącego prac biurowych są postrzegane jako zbyt deterministyczne. Autorzy ci nie oczekują pojawienia się jakiejkolwiek formy biura przyszłości, ale spodziewają się różnorodnych jego form, w zależności od filozofii zarządzania. Stephen Lepore, Rob King, Suzanne Iacono i Joey George wykazują, że jakość życia zawodowego dotyczącego prac biurowych jest uwarunkowana zaangażowaniem siły roboczej w proces wprowadzania komputerów. Ten czynnik, według nich, jest ważniejszy od technicznego charakteru sprzętu komputerowego.[29]

W tym samym czasie Ian McLoughlin i John Clark zapoczątkowali nową dyskusję na temat wytwarzania przez komputeryzację sprzecznych imperatywów, które wspólnie obniżają fachowość prac fizycznych, ale jednoczenie przyczyniają się do podniesienia fachowości prac umysłowych związanych z działaniem nowej technologii. W książce Technological Change at Work McLoughlin i Clark dowodzą na podstawie jednostkowych studiów dotyczących wprowadzania nowej technologii w różnych organizacjach, że komputery i technologia informacyjna mają niezależny wpływ na zadania i kwalifikacje. Odrzucając to, co jest postrzegane jako technologiczny determinizm zarówno procesu pracy, jak i teoretyków zajmujących się problemem negocjowanego wyboru, twierdzą oni (proszę porównać z Hirschhornem), że komputery z natury "generują bardziej złożone zadania wymagające umysłowego rozwiązywania problemów, umiejętności i zdolności objaśniania, rozumienia wzajemnych zależności organizacyjnych" oraz że "wiążą się z całkowicie odmiennymi stosunkami pomiędzy użytkownikiem i opisywaną technologią, w porównaniu z technologiami mechanicznymi i elektromechanicznymi".[30]

To znaczenie komputeryzacji znajduje swoje odzwierciedlenie w pracy Shoshana Zuboff, która twierdzi, że technikę informacyjną charakteryzuje zasadnicza dwoistość. Z jednej strony, zauważa ona w swojej książce pt. In the Age of the Smart Machine, że komputery mogą być wykorzystywane przez pracodawców do zastępowania ludzi - zgodnie z tradycyjną XIX-wieczną logiką dotyczącą substytucji pracy. Z drugiej strony, zdolność komputerów do generowania olbrzymich ilości informacji o podstawowym procesie produkcji i zarządzania pozwala pracodawcom kształcić lub "informatyzować" swoich pracowników, ażeby mogli oni wykonywać swoją pracę lepiej. "Zinformatyzowana instytucja", jak pisze, "jest instytucją uczącą się (...) uczenie się jest nową formą pracy".[31]

W swoim niedawnym artykule Zuboff jaśniej tłumaczy, co rozumie pod pojęciem informatyzacji. "Z jednej strony inteligentna technologia może zostać użyta do celów automatyza -


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       75

cji, ale nawet gdy się to zdarzy, posiada ona zdolność przekształcenia tych zautomatyzowanych czynności na dane i wyświetlenia tych danych. Technologia ta przedstawia za pomocą symboli procesy, objekty, zachowania i zdarzenia, które stają się widoczne, świadome i współdzielone w nowy sposób. Słowo, jakie wymyśliłam w celu opisania drugiej z tych funkcji brzmi: "informatyzować". Technologie informacyjne mogą informatyzować, jak również automatyzować. "Informatyzować" oznacza przekształcać i czynić widocznym; "informatyzowanie" występuje, gdy procesy, obiekty, zachowania i zdarzenia są przekształcane do postaci formalnej informacji i pokazywane".[32]

Lecz, jak wykazują Rob King i Charles Dunlop, Zuboff dostarcza w swojej pracy niewielu przykładów informatyzowania. Twierdzą oni, że podczas gdy jej "podchwytliwe i żywe obrazy" przyciągnęły sporo uwagi, koncepcja informatyzowania okazała się trudną do zastosowania w wielu rodzajach zajęć. Wydaje się, jakoby była ona inspirowana przez systemy sterowania wykorzystujące sprzężenie zwrotne, w których to systemach pracownicy fizyczni mogą nabyć większych umiejętności analitycznych, gdy otrzymują nowe dane dotyczące swojej pracy. Koncepcja ta z pewnością nabrała moralnej siły dzięki prezentowanym koncepcjom rozdziału pełnomocnictw, lecz "niestety, główna część artykułu, dotycząca informatyzowania, wydaje się wynikać bardziej z przemożnej chęci zainspirowania nową wizją menadżerów niż z zainteresowania poszukiwaniem wartości, granic i problematyczności koncepcji".[33]

Nie ma wątpliwości co do tego, że te naukowe dyskusje na temat dokładnego wpływu komputerów na jakość pracy będą trwać nadal, ale wygląda na to, że w czasie gdy pesymiści okazują się mieć rację co do redukcji całkowitej ilości pracy, optymiści wydają się ją posiadać, jeżeli chodzi o kwestię jakości. Tym niemniej nie należy mówić, że droga do komputeryzacji miejsca pracy była łatwa.

3. Zagrożenia ze strony technicznego szaleństwa:
stres w nowoczesnych miejscach pracy

Wiele z ostatnich badań wykazało, że stres w nowoczesnym miejscu pracy kosztuje miliardy dolarów, z uwagi na stracone godziny pracy i obniżoną wydajność. W Stanach Zjednoczonych, dla przykładu, Office of Technology Assessment - OTA (Biuro ds. Szacowania Technologii) obliczyło, że choroby związane ze stresem kosztują przedsiębiorstwa od 50 do 70 miliardów dolarów rocznie. Badania opinii społecznej pokazują, iż trzy czwarte Amerykanów twierdzi obecnie, że praca wywołuje u nich stres. Żądania odszkodowań ze strony pracowników z powodu stresu w pracy zawodowej uległy w USA podwojeniu od roku 1980 i stanowią aktualnie około 15% ogółu roszczeń związanych z chorobami zawodowymi. W Kalifornii liczba roszczeń dotyczących stresu zwiększyła się w latach 1980 - 1988 siedmiokrotnie, a większość towarzystw ubezpieczeniowych nie zawraca sobie nimi głowy - prawie 80% spraw jest regulowanych poza salą sądową, przeciętnie za cenę 7 450 dolarów.[34]

W książce pt. Unhealthy Work: Stress, Productivity and the Reconstruction of Working Life Robert Karasek i Tores Theorell piszą, że do podnoszenia poziomu stresu w pracy przyczynia się zwiększająca się liczba miejsc pracy wykorzystujących komputery. Pracownik wprowadzający dane, wykonujący 18 000 uderzeń w klawiaturę godzina po godzinie, podczas edycji niemającego większego znaczenia potoku dokumentów, a także pracownik fabryki samochodów walczący z zespołem źle zaprogramowanych, skomplikowanych automatów


76                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

spawalniczych - to najczęściej przytaczane przykłady nowoczesnych technologicznie, lecz wysoce wyczerpujących prac. Przewaga takich ciężkich prac prowadzi do zwiększania się rozmiarów niepokoju, depresji i przypadków chorób wieńcowych, powodowanych, zdaniem autorów, zbyt wielkim stresem. W pracy pt. The Electronic Sweatshop Barbara Garson dowodzi, że komputery zmieniają biuro przyszłości w pewien rodzaj obarczonej stresem fabryki przeszłości.[35]

W Wielkiej Brytanii raport Department of Education and Science (Ministerstwa Szkolnictwa i Nauki) oszacował, że stres związany z pracami biurowymi kosztuje brytyjską gospodarkę miliony funtów rocznie, oraz odkrył, że największe ryzyko dotyczy osób mających najbliższy kontakt z nową technologią. Autorka raportu, Sue Cox, pisze o tym, że automatyzacja jest często postrzegana jako rozwiązanie problemu nieuporządkowanego biura. Automatyzacja bałaganu, jednak, tworzy jedynie zautomatyzowany bałagan - jak twierdzi autorka. Jej raport odkrył, że wielu pracowników było nieodpowiednio szkolonych pod kątem nowej technologii oraz że potrzebowali oni pomocy w walce ze stresem wynikającym ze zmiany. Stres w nowoczesnym biurze doprowadził do utraty satysfakcji z pracy, niskiego morale, absencji i kiepskich stosunków między kierownikami i pracownikami.[36]

Kilku niedawnych komentatorów przypomniało nawet ponownie koncepcję technostresu, po raz pierwszy spopularyzowaną przez psychologa z Silicon Valley, Craiga Broda, w książce o takim właśnie tytule, opublikowanej w roku 1984. Brod pisze, że po raz pierwszy stał się świadomy problemu technostresu, kiedy jeden z jego pacjentów określił swoją żonę mianem "urządzenia peryferyjnego". Widać jasno, że Brod i jego nowoczeni zwolennicy umieszczają ten syndrom pod wspólnym określeniem technostresu - włączając zjawiska, takie jak irracjonalna obawa przed wprowadzeniem nowej technologii, alienacja związana z miejscem pracy, przyspieszanie produkcji, przeciążenie informacyjne, dyslokacja socjalna spowodowana komputeryzacją, przenoszenie indywidualnych potrzeb na komputery, depersonalizacja miejsca pracy, zmęczenie i całkowite wyczerpanie.[37]

Wydaje się, że japońscy pracodawcy świadomie zaczęli podwyższać poziom stresu w celu maksymalizacji produktywności. W pracy powięconej słynnej fabryce samochodów Toyota-General Motors NUMMI (New United Motors Manufacturing Inc.) w Fremont w stanie Kalifornia Mike Parker i Jane Slaughter dowodzą, że nawet wysoce chwalona japońska grupowa koncepcja zarządzania jest oparta na zwiększaniu stresu. Jest to osiągane poprzez regularne przyspieszanie tempa produkcji, proces kaizen, czyli ciągłe usprawnianie, oraz ciągłe testowanie systemów produkcyjnych do momentu granicznego wyczerpania z powodu stresu. Nawet system produkcji części zwany just-in-time (JIT) wprowadzono, jak twierdzą autorzy, aby mieć pewność, że pracownicy nie będą montować pozaplanowych części celem późniejszego odpoczynku. Dlatego też nie powinien dziwić fakt, że nawet specjalnie wyselekcjonowani pracownicy znajdujących się w USA japońskich fabryk samochodowych (lub ich filii) zaczynają skarżyć się na całkowite wyczerpanie.[38]

Czy to w przypadku fabryki Mazdy w Flat Rock w stanie Michigan, czy Nissana w Smyrna w stanie Tennessee, lub też Bridgestone w LaVergne w stanie Tennessee, posłanie wydaje się być takie samo: japońskie przedsiębiorstwa osiągają wyższy poziom wydajności poprzez zmuszanie ludzi do cięższej i intensywniejszej pracy. Odrzućmy retorykę o pracy zespołowej, partnerstwie i programach poprawy warunków pracy pracowników, a zobaczymy, że realia życia w japońskiej fabryce to wyczerpujące tempo pracy, mało czasu na odpoczynek i pewnego rodzaju bezwzględność w postępowaniu z pracownikami, którzy nie wyrabiają się z pracą.


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       77

Jak określa to Harley Shaiken: "Istnieją dwie strony medalu, jeżeli chodzi o japoński system. Jedną jest zwiększona rentowność, lepsza jakość i konsultacje z pracownikami. Lecz z drugiej strony występuje większa presja, stres i bardzo napięte tempo produkcji".[39] W momencie, na przykład, gdy jaki pracownik zachoruje, od pozostałych członków zespołu oczekuje się nadrobienia tempa pracy; japońskie fabryki nie uznają zastępstw.

To łączenie stresu ze współczesnym miejscem pracy jest coraz częściej poruszanym tematem w literaturze dotyczącej zarządzania. Jak twierdzą Boddy i Buchanan:

Przyczyną zainteresowania organizacją pracy w późnych latach 80. aż do lat 90. jest presja wynikająca ze sztywniejszych warunków zawierania transakcji na rynkach krajowych i międzynarodowych oraz ze świadomości, że stres ma większy wpływ na wykonywaną pracę niż niezadowolenie, jak również z wprowadzenia nowych technik obliczeniowych i informacyjnych, prowadzących do ponownego przemyślenia przepływu czynności i ich roli w procesie produkcji i zarządzania. Pozbawiona kwalifikacji, charakteryzująca się brakiem motywacji, niezaangażowana i nieelastyczna siła robocza nie jest konkurencyjna w momencie, gdy skrupulatna dbałość o koszty, jakość i plany dostaw jest kwestią zasadniczą, jeżeli chodzi o zdobycie i utrzymanie zmieniających się i niedających się przewidzieć rynków. Z tych powodów efektywne zarządzanie zasobami ludzkimi stało się kluczowym elementem utrzymania wyższej konkurencyjności, a organizacja pracy nabrała decydującego znaczenia w procesie zarządzania.[40]

Inną kwestią, wzbudzającą obecnie wiele kontrowersji, jest komputerowy nadzór nad pracownikami. Jak wynika z ostatniego raportu OTA dla amerykańskiego Kongresu, pod tego rodzaju nadzorem znajduje się w obecnym czasie od 25 do 30% amerykańskich pracowników biurowych.[41] W przeszłości pracownicy kontrolowani byli bezpośrednio przez osoby odpowiedzialne za tempo pracy, brygadzistów i kontrolerów. Ale dzisiaj kontrola może odbywać się w tajemnicy, dzięki układom scalonym. Komputerowy nadzór może przyjmować formę cichej kontroli rozmów telefonicznych do i od klientów (lub "obserwacji obsługi"), mierzenia czasu rozmów z klientami, sprawdzania ilości prywatnych rozmów, a także mierzenia ilości uderzeń w klawiaturę, wykonywanych przez osobę obsługującą edytor tekstów lub wprowadzającą dane. Nadzór komputerowy jest ciągły, niezawodny i tani. Kontrolerzy nie są dłużej ograniczeni tym, co sami są w stanie zaobserwować. Kompletny rejestr wydajności pracownika istnieje na wydruku.

Zwolennicy tego typu nadzoru wskazują na jego szczególną użyteczność w szkoleniu nowych pracowników mających mieć kontakt z klientem. Ponieważ kierownicy znajdują się pod stale wzrastającą presją zwiększania wydajności i konkurencyjności, nadzór komputerowy również może być wykorzystany do otrzymania jasnych, dokładnych miar wydajności, które pomogą wyeliminować straty i umożliwić awans właściwym ludziom. Zwiększa on także możliwość motywowania pracowników przez kierowników. Dodać należy, że wiele przedsiębiorstw ucierpiało z powodu szpiegostwa przemysłowego i kradzieży ze strony pracowników. W wyniku większego skomplikowania procesów wytwórczych i biurowych systemów informacyjnych, błędy są bardziej kosztowne, a systemy komputerowe są bardziej narażone na sabotaż ze strony pracowników. W Stanach Zjednoczonych w szczególności, dramatyczny wzrost przypadków brania narkotyków w pracy - nie mówiąc już o rozprzestrzenianiu się AIDS - zmusił pracodawców do większego zainteresowania się zachowaniem i prywatnym życiem pracowników.

Krytycy uważają, że komputerowy nadzór pracowników stanowi niemożliwą do zaakceptowania inwazję w prywatność i rażący brak poszanowania ludzkich praw. Podkopuje on


78                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

zaufanie, zmniejsza autonomię i bierze pod uwagę ilość - nie jakość. Mówią oni, że praktyka ta powoduje stres i choroby. Przykładem może być niedawne studium przeprowadzone przez uniwersytet w Wisconsin, dotyczące 762 telefonistek, które odkryło, że monitorowani pracownicy częściej cierpieli na bóle głowy, kręgosłupa, ciężkie zmęczenie i wyczerpanie, ciągły niepokój, bóle ramion oraz zesztywnienie i bóle nadgarstków. Być może najbardziej obciążającym zarzutem jest, zdaniem krytyków, to, że nadzór tego rodzaju nie sprzyja zwiększeniu wydajności, gdyż zanika morale pracowników - a z nim wydajność.[42]

W ważnej pracy dotyczącej tego zjawiska badacze kanadyjscy: Rebecca Grant, Christopher Higgins i Richard Irving, przyjrzeli się bliżej skutkom monitorowania widocznym w postawach pracowników w dziale rozpatrywania zażaleń dużego przedsiębiorstwa ubezpieczeniowego. Porównano postępowanie pracowników podlegających kontroli z postępowaniem tych, którzy tej kontroli nie podlegali. Odkryto, że monitorowanie przyczyniło się do degradacji jakości oferowanego klientowi produktu i środowiska pracy. Podczas gdy 85% pracowników niekontrolowanych uznawało jakość pracy (obsługa klienta i praca w zespole) za najważniejszy element wykonywanej pracy, 80% pracowników poddawanych kontroli za najważniejszą uznała ilość wyprodukowanych dóbr. Według badaczy do tego biurokratycznego sposobu postępowania przyczyniło się monitorowanie: monitorowani pracownicy nie bez powodu czuli, że jeśli jakie zadanie w pracy nie było liczone, to nie było ono ważne. Ale niekoniecznie uznawali to za dobrą miarę wartości pracownika. Uświadamiali sobie również, że straty ponosiła obsługa klienta, a zadania wymagające specjalnej uwagi były odkładane na bok z powodu monitorowania. Ci, którzy zaakceptowali nowe standardy, czuli się szczęśliwszymi, wiedząc, czego się od nich oczekiwało. Ci, którzy czuli, że nowe normy eliminowały istotną satysfakcję z dostarczania dobrej usługi, mówili o stresie wynikającym z bycia obserwowanym przez cały czas.[43]

Co należy zrobić w kwestii wzrostu nadzoru komputerowego? Gary Marx i Sanford Sherizen z MIT zaproponowali kodeks etyki w celu kontroli stosowania monitorowania oraz ochrony prywatności. Zaproponowane przez nich wskazówki zawierają co następuje.

1. Należy zastosować w przypadku monitorowania ten sam rodzaj zabezpieczenia, który odnosi się do kontroli przeszłości danego pracownika z okresu przed zatrudnieniem - to znaczy zezwolić na gromadzenie jedynie takiej informacji, która bezpośrednio ma związek z wykonywaną pracą.

2. Należy wymagać od pracodawców dostarczenia pracownikom z wyprzedzeniem wiadomości dotyczącej wprowadzenia monitoringu, jak również odpowiednich mechanizmów odwoływania się.

3. Należy wymagać od ludzi weryfikacji informacji wyprodukowanych przez maszynę, przed użyciem jej do oceny pracowników.

4. Należy umożliwić pracownikom indywidualny dostęp do informacji oraz dostarczyć mechanizmy finansowej rekompensaty w stosunku do pracowników, których prawa zostaną pogwałcone lub którzy staną się ofiarami błędnej informacji wygenerowanej przez system monitoringu.

5. Należy wprowadzić status przedawnienia w stosunku do danych otrzymywanych z monitorowania. Im starsze dane, tym mniejsze jest ich potencjalne znaczenie oraz większe trudności, jakie mają pracownicy z wniesieniem przeciwko nim sprzeciwu.[44]

Peter G. Neumann określił także mnóstwo innych zagadnień związanych z komputeryzacją, a dotyczących jakości pracy. Na przykład sugeruje on, że komputery mogą uwydatnić


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       79

osobiste obawy i fobie, które zaostrzają się zazwyczaj, gdy mówi się ludziom, że to raczej "komputer" jest czemu winny, a nie jego projektanci czy operatorzy. Komputery mogą zwiększyć zmęczenie i nudę, z uwagi na to, że tak wiele zadań związanych z komputerem ma charakter powtarzający się, np. wprowadzanie danych, utrzymywanie biblioteki tam oraz śledzenie rewizji ksiąg (audit trail watching). Komputery mogą redukować zdolności ludzi do kontrolowania systemów oraz prowadzić do obdarzania technologii niekwestionowanym i ślepym zaufaniem. "Z uwagi na takie elementy, jak ogromna złożoność oraz kiepsko zaprojektowane interfejsy, ludzie mają czasami duże trudności związane ze zrozumieniem i kontrolą aplikacji komputerowych - szczególnie tych, które pracują w czasie rzeczywistym. Szanse przypadkowego błędnego użycia lub umyślnego nadużycia są większe. Kiedy coś nie chodzi tak, jak trzeba, problemy są często trudne do rozpoznania".[45]

Najważniejsze, być może, z etycznego punktu widzenia rozważania dotyczą zwiększania z winy komputerów poczucia depersonalizacji. "Wzajemne oddziaływanie komputerów i ludzi zmierza w kierunku depersonalizacji zarówno środowiska użytkowników, jak również samej aplikacji. Będące rezultatem tego poczucie anonimowości może wzbudzać brak szacunku dla systemu i jego zasobów oraz powodować zmniejszone wyczucie etyki, wartości i moralności części zaangażowanych osób. Depersonalizacja może zwiększać pokusy popełniania przestępstw, zmniejszać ludzką inicjatywę oraz powodować zrzekanie się odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Świadomość etycznego postępowania występuje rzadziej, chociaż w zasadzie powinna się ona zazwyczaj pokrywać z etycznym postępowaniem".[46] Neumann pisze, że podczas gdy istnieją oczywiste ilościowe różnice pomiędzy technologią komputerową a innymi technologiami, wspólnie wydają się one stanowić różnicę jakościową.

4. Kwestie zdrowia i bezpieczeństwa: wideoterminale i debata na temat częstych dolegliwości wynikających z przemęczenia

Komputeryzacja przypuszczalnie stworzyła lub zwiększyła liczbę problemów dotyczących środowiska, zdrowia i bezpieczeństwa w nowoczesnym miejscu pracy. Na przykład, mamy do czynienia z poważnym niepokojem o jakość powietrza w dużych budynkach biurowych nie tylko z powodu braku odpowiednich systemów klimatyzacyjnych, ale także z powodu szeroko rozpowszechnionych materiałów i substancji syntetycznych w nowym sprzęcie komputerowym, wydalających do atmosfery nieznane mieszanki chemiczne. Po latach skarg, pogłosek, absencji chorobowej pracowników i ich wysokiej rotacji, epidemiolodzy zdefiniowali obecnie coś, co nazywa się syndromem "skażonego budynku" (sick building syndrome - SBS), a przejawia się w senności, bólach głowy, podrażnieniach oczu, bólach gardła itd. SBS jest spowodowany brakiem świeżego powietrza oraz nagromadzeniem się grzybów, bakterii, kurzu i pyłów w kanałach wentylacyjnych. Odkryto, że systemy klimatyzacyjne w bardzo wysokich biurowcach zawierały włókno szklane, azbest, pyłki, spory, dwutlenek węgla, dym papierosowy, aldehyd mrówkowy pochodzący z żywicy, ozon z fotokopiarek, toluen z fluidów czyszczących i trójchloroetan z płynnych artykułów biurowych, pomijając inne środki drażniące i podejrzewane o działanie rakotwórcze.

Według amerykańskiej U.S. Environmental Protection Agency (Agencji Ochrony Środowiska) od 20 do 30% pracowników zatrudnionych w biurach cierpi z powodu kiepskiej jakości powietrza w pracy. W związku z tym w Stanach Zjednoczonych zanotowano ok. 150 mln


80                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

dni roboczych absencji w wyniku chorób spowodowanych syndromem "skażonych budynków". Konsultanci z Wielkiej Brytanii donoszą, że połowa wszystkich brytyjskich biur jest do pewnego stopnia "skażona" oraz że 80% pracowników cierpi z powodu tego syndromu. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że jedna trzecia wszystkich nowych i przerobionych budynków biurowych na świecie jest skażonych. Poziom zanieczyszczenia wewnątrz budynków jest często 100-krotnie wyższy niż na zewnątrz i może wzrosnąć nawet do poziomu 1000-krotnego. Zalecane normy dla klimatyzacji są często ignorowane.[47]

Do bardziej pogarszających sytuację należą problemy związane z konstrukcją biur i mebli biurowych, np. nowoczesny styl open-plan arangements [bez cisłego podziału na stanowiska pracy - przyp. tłum.]. Redukują one zazwyczaj wielkość powierzchni przypadającej na jednego pracownika. Przyczyniają się także do obniżenia prywatności, wydajności i satysfakcji z pracy oraz zwiększają poziom irytacji, a przez to stresu. Źle zaprojektowane siedzenia, biurka i stacje robocze, które nie są zgodne z zasadami ergonomii, są winne przemęczeniu oczu, bólom głowy, szyi i ramion oraz dolegliwościom w nadgarstkach i łokciach. W Wielkiej Brytanii w roku 1992, z uwagi na ogromną liczbę skarg ze strony związków zawodowych, konieczne było wprowadzenie przez Health and Safety Commission (Komisję Zdrowia i Bezpieczeństwa Pracy) nowych zaleceń dla ergonomicznych biur.[48]

Niemało kontrowersji wzbudziło zwiększanie zastosowania wideoterminali (VDTs). Wprowadzono je po raz pierwszy w latach 60., ale dopiero w latach 70. stały się one codziennością w miejscach pracy. Obecnie, w samych Stanach Zjednoczonych, w codziennym użytku znajduje się ich ok. 20 mln, a kolejne miliony dodawane są rokrocznie do światowego zasobu tych urządzeń. Ale wraz z rozpowszechnieniem ich zastosowania, coraz częściej zaczęły pojawiać się zarzuty, że powodują one nadmierną eksploatację wzroku, bóle głowy, kręgosłupa, zesztywnienie szyi czy dolegliwości nadgarstków. Poważniejsze skargi dotyczą promieniowania o niskiej częstotliwości ze strony wideoterminali które może być przyczyną katarakt, poronień, a nawet uszkodzeń płodu. W kręgach zarządzających, związkach zawodowych i kołach feministycznych rzekome ryzyko ze strony wideoterminali dotyczące zdrowia i bezpieczeństwa pracowników stało się ważną kwestią.

Niemniej jednak, po obydwu stronach tej debaty, godne uwagi jest to, jak mało wiadomo o bezpieczeństwie użytkowania wideoterminali, pomimo ciągu raportów i opracowań, jakie pojawiły się w ostatniej dekadzie. Pierwszym był opracowany przez amerykański U.S. National Institute for Occupational Safety and Health - NIOSH (Narodowy Instytut Bezpieczeństwa i Zdrowia Zawodowego) raport, opublikowany w roku 1980, który stwierdzał, że istnieje "powód do niepokoju" w odniesieniu do możliwego psychicznego i psychologicznego ryzyka, mającego swoje źródło w długotrwałym użytkowaniu wideoterminali. W trzech z głównych badanych ośrodków użytkownicy tych terminali skarżyli się częściej na zmęczenie wzroku, sztywnienie szyi, jak również wyższy poziom stresu, nerwowości, depresji i niepokoju. Raport NIOSH nie dostarczył jednak odpowiedzi na pytanie, czy zgłaszany wysoki poziom stresu i związane z tym problemy natury psychologicznej były spowodowane rodzajem wykonywanej pracy, czy użytkowaniem terminali, czy też obydwu tych aspektów.

Jednomyślność osiągnięta na konferencji National Academy of Sciences - NAS (Narodowej Akademii Nauk) w 1980 roku dotyczyła tego, że wprowadzenie zasad ergonomii w formie lepszego oświetlenia, ulepszonych siedzeń i odpowiedniejszej technologii ekranowej prowadzą jedynie częściowo do rozwiązania problemów natury psychicznej i psychologicznej użytkowników terminali oraz że stres związany z pracą jest główną przyczyną tych pro -


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       81

blemów. Ale pochodzący z roku 1983 raport National Research Council - NRC (Narodowego Towarzystwa Badawczego) wydawał się wykazywać co innego: że większość problemów natury fizycznej, związanych z pracą przy terminalach, mogłaby zostać rozwiązana dzięki ergonomii. "Nasz ogólny wniosek", powiedział przewodniczący grupy badawczej, Edward Rinalducci, "jest taki, że prawdopodobnie dolegliwości wzroku, zamglone widzenie i inne zaburzenia wzroku, jak również bóle mięśni i stres, na jakie skarżą się pracownicy zatrudniani przy terminalach nie powstają z powodu właściwości technologii wideoterminali".[49]

Odkrycia NRC nie zapobiegły dalszym spekulacjom, że terminale są problemem - szczególnie ze strony związków zawodowych i grup feministycznych w Stanach Zjednoczonych, takich jak 9 to 5, National Association for Working Women (9 do 5, Amerykańskie Stowarzyszenie Kobiet Pracujących). Japońskie opracowanie z roku 1985 obejmujące 13 000 pracowników donosi o wysokim poziomie poronień, przedwczesnych i martwych urodzeń w grupie operatorek wideoterminali, podczas gdy szwedzkie opracowanie dotyczące 10 000 programistów kończyło się wnioskiem, że ze statystycznego punktu widzenia nie ma żadnych istotnych różnic między ciążą u kobiet, które w małym, średnim lub wysokim stopniu narażone są na oddziaływanie wideoterminali. Podobnie Kenneth Foster z Uniwersytetu w Pensylwanii nie znalazł żadnego związku pomiędzy użytkowaniem wideoterminali a problemami ciąży i porodów, nie wierzył również w istnienie tutaj jakiejkolwiek silnej zależności. Opracowanie z ramienia rządu kanadyjskiego dotyczące 51 885 urodzeń i 4 127 przypadków aborcji odkryło, że wady wrodzone u niemowląt nie miały związku z użytkowaniem przez kobiety wideoterminali w czasie ciąży. Kolejne badania przeprowadzone w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Szwecji i Australii oraz ważne, nowe badanie NIOSH w Stanach Zjednoczonych, opublikowane w 1991 roku, okazały się oczyszczać wideoterminale z zarzutów dotyczących powodowania poronień i uszkodzeń płodu.[50]

W tym samym czasie japońskie badanie przeprowadzone przez prof. Satoshi Ishakawę z Uniwersytetu w Kitazato odkryło, że 90% użytkowników wideoterminali skarżyło się na problemy związane ze wzrokiem, 17% cierpiało na skutek degeneracji gałki ocznej, 27% donosiło o sztywnieniu ramion i szyi i 13% skarżyło się na bezsenność. Szwedzcy badacze poinformowali o związku między promieniowaniem elektromagnetycznym pochodzącym od terminali komputerowych a śmiercią płodu i deformacjami u ciężarnych myszy, podczas gdy grupa z U.S. Office of Naval Research (Amerykańskiego Biura do Badań Morskich) odnotowała istotny wzrost nieprawidłowości wśród kurzych embrionów, wystawionych na działanie pól magnetycznych o niskiej częstotliwości. Opracowanie Uniwersytetu w Maryland również wskazywało na związek między promieniowaniem elektrostatycznym (w przeciwieństwie do elektromagnetycznego), emitowanym przez wideoterminale, a występowaniem pewnego rodzaju zapaleń skóry. W roku 1989 Cal-OSHA - California's Occupational Safety and Health Administration (Kalifornijskie Ministerstwo ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Zawodowego) wypuściło raport opracowany przez 24 ekspertów, którym nie udało się dojść do porozumienia co do tego, czy konieczne są nowe przepisy dotyczące użytkowania wideoterminali, inne od okresowych przerw w pracy i regularnych badań wzroku.[51]

Jedno z najobszerniejszych badań w ostatnich latach dotyczących ryzyka związanego z wideoterminalami, było prowadzone z ramienia Kaiser-Permanente Medical Care Program (Programu Ochrony Medycznej Kaiser-Permanente) w Oakland w stanie Kalifornia. Obejmowało ono 1600 kobiet w ciąży zatrudnionych do prac biurowych i wykazało, że przyszłe matki, które w tygodniu spędzały przed terminalem więcej niż dwadzieścia godzin, były ponad dwu -


82                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

krotnie bardziej podatne na wystąpienie poronienia niż pozostałe pracownice biurowe. Niemniej jednak różnica ta nie była istotna ze statystycznego punktu widzenia. Stres związany z pracą i złe warunki pracy użytkowników wideoterminali nie mogły zostać wykluczone jako zmienne istotne, jak napisali badacze. Mimo to zacytowano kierującego badaniem, Edmunda Van Brunta, który powiedział, że jego zdaniem wskazywało ono na związek między użytkowaniem wideoterminali a poronieniami. Opinia ta została szeroko rozpowszechniona przez media na całym świecie. Z powodu sygnałów, że niektóre ciężarne kobiety wskutek opracowania Kaiser-Permanente natychmiast rezygnowały z pracy, autorzy raportu byli zmuszeni do odwołania lub przynajmniej do powtórzenia analizy wyników statystycznych. Michael Polen, jeden z trzech autorów, powiedział dla czasopisma "Fortune": "żałuję, że nasze opracowanie przyczyniło się do wzrostu obaw, wydaje mi się, że są one nieusprawiedliwione. Wszystko, co możemy powiedzieć na pewno, to to, że potrzebujemy więcej badań".[52]

Dalsze dowody zawarte w raporcie NIOSH z 1991 r. i raporcie National Radiological Protection Board - NRPB (Narodowy Komitet Ochrony Radiologicznej) Wielkiej Brytanii z 1992 r. po raz kolejny okazały się oczyszczać z zarzutów wideoterminale jako urządzenia szkodliwe dla ludzkiego zdrowia. Jednakowoż dowody te nie doprowadziły do zamilknięcia autorytetów "mniejszego kalibru". Od czasu do czasu twierdzą one, że wideoterminale są odpowiedzialne za takie schorzenia, jak: uszkodzenie mózgu, kości oraz deformacje soczewek kontaktowych. W szczególności tak zwani electroscientists, tacy jak Paul Brodeur z USA - autor Current of Death i Roger Coghill z Wielkiej Brytanii - autor Electropollution, dokonali serii dziwacznych stwierdzeń w latach 1990 - 1992, włączając sugestię, że promieniowanie wideoterminali o niskiej częstotliwości wpływało na niszczenie ludzkiego systemu immunologicznego, powodując AIDS.[53]

Ważne wydarzenie w historii ochrony zdrowia i bezpieczeństwa, dotyczące użytkowania wideoterminali, miało miejsce w roku 1987, gdy administracja okręgu Suffolk, peryferyjnej dzielnicy na Long Island w Nowym Jorku, przegłosowała projekt uchwały, który po raz pierwszy miał za zadanie regulować użytkowanie wideoterminali w miejscu pracy. Ten kontrowersyjny projekt, którego autorem był John Foley z Partii Demokratycznej, został uchwalony rok później, w roku 1988, przy 13 głosach za, 5 przeciw i po burzliwej debacie. Przewodniczący okręgu, Patrick Halpin, zawetował projekt uchwały pod naciskiem lokalnych przedstawicieli biznesu, którzy grozili opuszczeniem tego okręgu. Proponowany akt odnosił się do firm eksploatujących więcej niż dwadzieścia wideoterminali i zapewniał 15-minutową przerwę w ciągu każdych trzech godzin pracy w przypadku pracowników używających tych terminali przez więcej niż 26 godzin w tygodniu. Dodatkowo pracodawcy opłacaliby 80% kosztów związanych z zakupem okularów i corocznymi badaniami wzroku, a do roku 1990 cały nowy sprzęt wideoterminalowy instalowany w okręgu Suffolk miałby być wyposażony w dające się regulować krzesła, oddzielne klawiatury i nieświecące ekrany.

Zamierzenia podjęte przez okręg Suffolk weszły w końcu w życie w styczniu 1989 r., lecz zostały następnie zawieszone w grudniu 1989 przez nowojorski Stanowy Sąd Najwyższy, po tym, jak sprzeciw przeciwko nim wniosły cztery duże przedsiębiorstwa z okręgu. W tym samym miesiącu ustępujący burmistrz miasta Nowy Jork, Ed Koch, zawetował podobny projekt, który nakładał na nowojorskich pracowników i pracodawców mniej więcej te same warunki. Tym niemniej w grudniu 1990 r. zarząd miasta San Francisco przegłosował uchwałę regulującą użytkowanie wideoterminali w mieście. Zgodnie z nią firmy zatrudniające więcej niż 15 pracowników zobligowane byłyby do dostarczenia filtrów ekranowych, podkładek


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       83

pod nadgarstki i dających się regulować krzeseł. Pracownicy pracujący na zmianę przy wideoterminalach przez więcej niż 4 godziny powinni mieć prawo do 15-minutowej przerwy w ciągu każdych 2 godzin. Prawo to zostało wprowadzone pod naciskiem związków zawodowych i grup kobiet w całym kraju, ale także uległo zawieszeniu. Sąd Najwyższy w San Francisco orzekł w lutym 1992 r., że jedynie stan Kalifornia, a nie indywidualne miasta, ma prawo wydawać regulacje dotyczące bezpieczeństwa pracy zatrudnionych w nim osób. Znowu przeważyły głosy obrońców wideoterminali.[54]

Wideoterminale okazały się być kontrowersyjnym dodatkiem do nowoczesnych biur, a jeszcze więcej kontrowersji budzi tak zwany psychofizyczny stres organizmu (RSI). Od wieków pracownicy fizyczni, tacy jak: szewcy, kowale, murarze, tapicerzy, pracownicy przędzalni, szklarze i pracownicy masarni, cierpieli z powodu przeciążenia układu wiązadłowo-stawowego, którego stan czasami wymagał rezygnacji z pracy. Jednym z takich bolesnych schorzeń jest syndrom kanału nadgarstkowego, związany z blokiem nerwowym wiązadła nadgarstkowego po stronie dłoni. Przez wiele lat również piszący na maszynach narzekali na skurcze ręki, a miłośnicy sportu cierpieli na epicondylytis lub tennis elbow (zapalenie kłykcia łokciowego) oraz tenosynovitis lub golfers' wrist (zapalenie cięgna i powięzi mięśni nadgarstkowych), na skutek nadmiernego oddawania się swoim ulubionym dyscyplinom sportu. Ale w ostatnich latach jest coraz bardziej oczywistym fakt, że nadmierne stosowanie klawiatur zwiększa zasięg tego, co dziś znane jest pod pojęciem RSI.

Termin RSI ma swoje korzenie w Australii, gdzie używano go do określenia szeregu bolesnych i prowadzących do kalectwa schorzeń, które wydają się być powodowane przez powtarzające się ruchy rąk i ramion. Trzy główne przyczyny RSI to: przeciążenie, powtarzający się charakter pracy i jej szybkie tempo. Osoby obsługujące klawiaturę są tutaj szczególnie podatne z uwagi na to, że często wykonują one do 45 000 uderzeń na godzinę - nierzadko bez przerw. Maszynistki przynajmniej przesuwają karetkę i papier w maszynie do pisania, więc palce mają jakie urozmaicenie i odpoczynek. Powtarzający się charakter pracy może irytować lub przyczynić się do powstania stanu zapalnego ścięgien (tenosynovitis lub tendinitis) oraz doprowadzić do niedającego się przewidzieć, nasilonego bólu. Jedno z badań dotyczących RSI wśród muzyków odkryło, że ciasne mieszkania, bardziej niż pochyłe podium dla orkiestry w czasie trwania pięciogodzinnej wagnerowskiej opery, prowadziły do pojawienia się dolegliwości, które miejscowi lekarze początkowo przypisywali ewentualnej chorobie mięśni, rozprzestrzeniającej się wśród muzyków.[55]

Epidemia RSI rozpowszechnia się obecnie w Stanach Zjednoczonych i Europie. W roku 1981 w Stanach Zjednoczonych tylko 18% wszystkich dolegliwości powstałych przy pracy dotyczyło problemów podobnych do RSI. Do roku 1988 jednak skargi z powodu takich dolegliwości wzrosły do 48%, a w roku 1990 do oszałamiającego poziomu 56% ze 185 000 relacjonowanych spraw. większość z nich dotyczyła ludzi, którzy pracowali przy klawiaturze komputerowej, takich jak dziennikarze, pracownicy supermarketów, telefonistki oraz pracownicy wprowadzający dane. W 1992 roku sędzia amerykańskiego Sądu Okręgowego w Nowym Jorku zebrał 44 procesy przeciwko głównym producentom sprzętu komputerowego w jedną sprawę, podczas gdy dziennikarze z całego kraju zasypywali sądy pozwami przeciwko firmie Atex będącej dostawcą sprzętu dla wielu gazet. W Wielkiej Brytanii, poczynając od 1990 roku, sądy zaczęły przysądzać odszkodowania ofiarom RSI, kiedy znalazły dowody przeciwko firmom: Inland Revenue, Book Club Associates i British Telecom, w trzech głośnych sprawach.[56]


84                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

Australia cierpiała na dziwną epidemię RSI w latach 80. W roku 1981 odnotowano prawie sto spraw; ich liczba wzrosła w 1983 do ok. 200, w 1984 osiągnęła szczyt - ponad 900, aby zniknąć - lub raczej zmniejszać się w sposób stały - z ok. 750 w 1985 do mniej niż 200 w 1987. większość ze stron skarżących stanowiły kobiety zatrudnione w instytucjach rządowych do prac biurowych, które związane były ze spędzaniem dużej ilości godzin przy klawiaturze. Dla przykładu, z 560 spraw odnotowanych w Zachodniej Australii przed rokiem 1985, 22% dotyczyło osób związanych z przetwarzaniem danych, 19% - osób zajmujących się edycją tekstów, 18% - sekretarek stenografujących i 12% - maszynistek.[57]

Próbując odnaleć przyczynę tej epidemii, Sara Kiesler i Tom Finholt z uniwersytetu Carnegie-Mellon w Pittsburgu zasugerowali, że kiepska pod względem ergonomii konstrukcja sprzętu ma związek z RSI, podobnie jak następujące zjawiska: przyspieszanie produkcji, większe obciążenie pracą, większa monotonia, mniejsza ilość przerw na odpoczynek, niestandardowe godziny pracy itd. W szczególności, jak twierdzą badacze, ci, którzy używają klawiatury do wykonywania długotrwałych, nieprzerwanych i powtarzających się zadań, takich jak wprowadzanie danych lub edycja tekstów, wydają się być bardziej narażeni na RSI niż programiści i naukowcy zajmujący się informatyką, którzy używają klawiatury w wolniejszy i bardziej zróżnicowany sposób. Ale to odkrycie mogłoby oznaczać jedną z dwóch rzeczy: że osoby cierpiące na RSI chorują z powodu fizycznego charakteru pracy albo że chorują one z powodu wykonywania tak nudnej, niekończącej się i monotonnej pracy o niskim statusie. Niemniej jednak RSI nie tylko różni się w poszczególnych krajach, na co wskazuje australijskie dowiadczenie, lecz różni się także pomiędzy poszczególnymi miejscami pracy w Australii, gdzie podobne typy ludzi wykonują podobnie nudzącą i powtarzającą się pracę przy użyciu podobnego sprzętu.[58]

Dlatego też kluczowym pytaniem jest, dlaczego RSI stał się nagle w latach 80. w Australii problemem o rozmiarach epidemii? Kiesler i Finholt podają cztery główne powody. Po pierwsze, istnieje historyczny precedens żądania odszkodowań związanych z RSI w Australii oraz długa historia zaangażowania związków zawodowych w kwestie dotyczące zdrowia pracowników. Po drugie, RSI stał się świętą sprawą australijskich związków zawodowych i grup feministycznych, kiedy tylko zaczęto wprowadzać nową technologię do australijskich biur we wczesnych latach 80. Po trzecie, RSI został oficjalnie zatwierdzony przez australijską służbę zdrowia, która, jak się wydawało, z pełnym przewiadczeniem wcześnie dokonała jego rozpoznania (możliwa jest wypłata odszkodowań przy istnieniu lub braku fizycznych symptomów). Po czwarte, australijskie media śledziły szczegóły historii tego syndromu, tym samym udostępniając fakty medyczne szerszej publiczności. Po połączeniu ze sobą tych czterech elementów, jak twierdzą Kiesler i Finholt, RSI stał się społecznie usankcjonowaną chorobą, która stała się całkowicie respektowana. Dostarczył on również alternatywy dla ciągłej, nudnej, powtarzającej się pracy w nieprzyjemnym, stresującym środowisku. Stanowił on, jak mówią, "prawnie uzasadniony sposób ucieczki z psychicznego getta" dla setek kobiet zatrudnionych do prac biurowych.

"Nie mamy zamiaru sugerować, że RSI jest oszustwem, mającym na celu promowanie praktyki lekarskiej, ani że australijscy pracownicy stosują skargi z powodu RSI, aby oszukać swoich pracodawców - piszą Kiesler i Finholt. Uważamy, że występujące u nich symptomy RSI mają rzeczywiste podstawy. Przypuszczamy, że gdyby środowisko pracy było lepsze, a zajęcia związane z nią bardziej satysfakcjonujące, zażalenia dotyczące RSI nie miałyby takich wymiarów. Epidemia w Australii rzekomo dotyczy RSI, ale przyjmujemy hipotezę, że


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       85

w rzeczywistości jest ona związana ze złymi warunkami pracy i niespełnionym życiem zawodowym. Niejasny charakter RSI czyni go doskonałym narzędziem w ręku wielu pracowników szukających dozwolonego sposobu ucieczki z branży komputerowej przy zachowaniu świadczeń i części wynagrodzenia".[59]

Kiesler i Finholt dochodzą więc do wniosku, że RSI jest skrajnym przykładem wpływu, jaki wywiera socjalny, organizacyjny i polityczny kontekst pracy oraz zmiany w technologii na charakter problemów zdrowotnych. Choroby i dolegliwości, jak twierdzą, takie jak RSI, nie powstają w próżni. Są one dziełem społeczeństwa.

5. Paradoks produktywności: zwiększanie korzyści płynących
z technologii informatycznej

Główna jak dotąd nauka płynąca z rozważań dotyczących technologii informatycznej pokazuje, że wzrost produktywności wynikający z komputeryzacji jest w pewnym sensie rozczarowujący. W przemyśle wytwórczym, handlu, gałęziach rządowych i w innych dziedzinach często trudno było go zauważyć, pomimo olbrzymich sum pieniędzy wydawanych na sprzęt komputerowy. W latach 90. osoby kierujące i zarządzające technologią komputerową stały się o wiele bardziej rozważne wobec zapewnień sprzedawców komputerów o wzroście produktywności oraz o wiele bardziej ostrożne, jeżeli chodzi o sposób wydawania pieniędzy. Nikt nie wyrzuca już bez namysłu pieniędzy na technologię komputerową.

Fakty dotyczące tak zwanego "paradoksu produktywności technologii informatycznej" można przedstawić w prosty sposób. W czasie gdy rentowność gałęzi produkcyjnych w Stanach Zjednoczonych rosła rocznie o dobre 4,1% w latach 80., rentowność dotycząca prac biurowych wzrastała jedynie o mało znaczące 0,28% w ciągu roku, pomimo wydawania znacznych sum pieniędzy na technologię biurową i urządzenia usprawniające. W gałęziach, takich jak bankowość, ubezpieczenia oraz służba zdrowia, dochodziło w ostatnich latach do spadku produktywności. W swojej książce zatytułowanej The Business Value of Computers były dyrektor firmy Xerox, Paul Strassman, nie zaobserwował w 292 przebadanych przedsiębiorstwach żadnego powiązania pomiędzy wydatkami na IT [Information Technology - technologia informatyczna - przyp. tłum.] a produktywnością. Odkrył on nawet odwrotną zależność między produktywnością a wydatkami dotyczącymi informacyjnych systemów zarządzania [MIS - Management Information Systems]. Ważne studium opracowane przez zarząd MIT w ramach programu badawczego w latach 90., opublikowane pod tytułem The Corporation of the 1990s: Information Technology and Organizational Transformation, także zawierało wniosek: "oznaki widoczne na poziomie zagregowanym nie wykazują żadnego polepszenia się produktywności czy rentowności. Jedynie bardzo niewielu firmom wiedzie się jawnie lepiej".[60]

Niektóre odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się problem produktywności związany z technologią informatyczną, można znaleźć w opracowaniach naukowych pochodzących z ostatnich lat. Pierwsze dotyczy świata bankowego. Banki i instytucje finansowe były jednymi z pierwszych, które zautomatyzowały swoje operacje; niektóre systemy elektronicznego przesyłania środków pieniężnych [EFT - Electronic Funds Systems] datują się na lata 50. Dlatego


86                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

też Richard Franke argumentował, że powinna istnieć możliwość kontrolowania przez odpowiednio długi czas korzystnego wpływu komputeryzacji na sektor finansowy. Jego odkrycie jednak było - aby nie użyć mocniejszego słowa - zaskakujące. Franke donosi, że zastosowanie komputerów w amerykańskiej branży finansowej było związane z masowym wzrostem kapitału stałego, a nie z proporcjonalnym wzrostem produkcji ogółem bądź wzrostem przypadającym na jednostkę pracy. W rzeczywistości rentowność kapitału w amerykańskich bankach rosła w sposób stały przez ćwierćwiecze do roku 1957, a po roku 1958 (wraz z nadejściem komputeryzacji) zaczęła w sposób stały spadać. Spadek rentowności kapitału ciągnął się przez następne ćwierć wieku. Rentowność ta była wyjątkowo niska w latach 70., jednak do roku 1980 nie mniej niż połowa wszystkich wydatków bankowych związanych z kapitałem stałym była przeznaczana na komputery i urządzenia peryferyjne. Oczekiwane wzrosty rentowności kapitału i pracy oraz spadki dotyczące wzrostu zaangażowanej pracy i kapitału nie urzeczywistniły się.

Niemniej jednak, jak pisze Franke, dalsza analiza wskazywała na początki poprawienia się rentowności w latach 80. i ten trend może sugerować, że gałęzie finansowe zaczynają w końcu uczyć się, w jaki sposób osiągnąć korzyści z automatyzacji. Porównując tę sytuację z rewolucją przemysłową w osiemnastowiecznej Anglii, gdzie dopiero po pięćdziesięciu latach uwidoczniły się korzyści będące skutkiem przemian technologicznych, Franke sądzi, że podobnie dzieje się w czasie obecnie trwającej rewolucji technologicznej. Dochodzi on więc do wniosku, że tę rewolucję charakteryzował dotąd w większym stopniu sukces techniczny aniżeli sukces ekonomiczny. Zastosowanie technologii komputerowej początkowo prowadzi do zmniejszonej wydajności i rentowności kapitału, jak twierdzi autor, i należy poczekać, zanim konieczne zmiany w organizacji pracy będą mogły zostać pomyślnie wprowadzone w celu odniesienia korzyści z nowej technologii. "Według tego stwierdzenia - jak pisze - dopiero na początku XXI wieku zgromadzone dowiadczenie dotyczące produkcji i zastosowania sprzętu drugiej rewolucji technologicznej pozwoli na bardziej efektywne wykorzystanie zasobów ludzkich i kapitałowych oraz na większy wzrost produkcji. (...) Tylko z biegiem czasu przedsiębiorstwa są w stanie przystosować się i stać się bardziej rentownymi".[61]

Do takich samych wniosków doszło niedawno czasopismo "The Economist" po bliższym przyjrzeniu się technologii komputerowej w branży bankowej. "The Economist" donosi, że banki amerykańskie zwiększyły swoje wydatki na IT z 5 mld dolarów w roku 1982 do 14 mld dolarów w roku 1991, ale nie mają się czym pochwalić: "IT przyprawiła o bóle głowy banki wszystkich rodzajów. Wydawały one na nią ogromne pieniądze, gdyż pozwalało im to ograniczać koszty oraz miało wpływ na wygląd i dostarczenie produktu końcowego. Mimo to jest ona kosztowna - i łatwo tu dokonać nieudanej inwestycji. Niewiele banków potrafi wskazać na prawdziwie udane skutki działania wydanych już pieniędzy. (...) Wszystko to wyjaśnia, dlaczego wiele banków ponownie zastanawia się nad sposobem, w jaki korzystają one z IT (...). Amerykańscy (jak również europejscy) bankierzy żałują obecnie, że nie wydali swoich pieniędzy lepiej". Pomimo tak dużych wydatków, prawie 90% płatności banków, według "The Economist", w dalszym ciągu związane było z użyciem papieru i oczekiwano zmniejszenia tej wielkości jedynie do 70 - 80% do roku 2000.[62]

Jeżeli chodzi o przemysł wytwórczy, różne opracowania potwierdzają ten pesymistyczny pogląd na wzrost rentowności związany z wydatkami na IT. Jak twierdzi na przykład Tim Warner, mimo iż amerykańskie przedsiębiorstwa tylko w roku 1987 wydały ogromną kwotę 17 mld dolarów na roboty, systemy CAD-CAM (Computer-Aided Design - Computer-Aided


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       87

Manufacturing) oraz systemy elastycznego sposobu produkcji (FMS - Flexible Manufacturing Systems), roczny wzrost rentowności amerykańskiej produkcji był daleko niższy niż w Japonii, Korei Płd., a nawet niż w Wielkiej Brytanii, Francji i we Włoszech. Warner przyjrzał się szczegółowo trzem głównym sposobom, za pomocą których IT rozwijała się na terenie fabryk. Były to: FMS, czyli systemy elastycznego sposobu produkcji, systemy CAD oraz komputerowe systemy informacyjno-kontrolne. Im, z kolei, przyglądano się w kontekście czterech północno-amerykańskich opracowań jednostkowych (case studies). W każdym z nich rozpatrywane przedsiębiorstwo miało problem (taki, jak gorszy produkt, zmniejszający się udział w rynku, długi czas spłaty zobowiązań etc.), który usiłowało rozwiązać poprzez wprowadzenie IT lub, jak określa to Warner, poprzez "zaangażowanie mocy komputerowej w rozwiązanie danego problemu".

W każdym wypadku jednak, jak pisze Warner, to rozwiązanie było złe. Wysokie wydatki na szaleństwo komputerowe z trudem rozwiązywały problem. O wiele więcej można było osiągnąć, jak twierdzi, poprzez (na przykład) przeprojektowanie produktu w celu zmniejszenia ilości części. Po raz kolejny dzięki zarządzaniu przepływem czynności (work flow) w fabrykach w bardziej inteligentny sposób można było dokonać znacznych oszczędności. Wniosek z tego jest taki, że podobne zmiany dotykają środowiska wewnętrznego; automatyzacja, jak twierdzi, pozostaje i zawsze musi pozostawać kwestią drugorzędną. Warner zauważa, że Japończycy osiągnęli duży wzrost produktywności dzięki zastosowaniu systemów just-in-time (JIT), które nie pociągają za sobą stosowania wysokiej technologii. Poza tym systemem istnieje wiele innych konwencjonalnych ulepszeń dotyczących organizacji pracy, które należałoby rozważyć przed wprowadzeniem technologii informatycznych. "Naiwna wiara w technologiczne złote jaja - pisze autor - odrywa producentów od trudnego zadania przebudowania swojej działalności od podstaw. (...) Zamiast redukować straty, zastosowanie technologii informatycznej zwiększa je, obciążając już i tak nieefektywny system kosztami obliczeń".[63]

Doskonały przykład niebezpieczeństw związanych z szaleństwem komputerowym dotyczy niewiarygodnego przypadku General Motors, jaki zdarzył się w latach 80. Pod kierownictwem Rogera Smitha, GM wydał zdumiewającą kwotę 80 mld dolarów na roboty i inne systemy produkcji w ciągu paru lat. Suma ta była wyższą niż roczny produkt krajowy brutto wielu krajów. Na skutek tego jednak wiele fabryk GM zostało nadmiernie zautomatyzowanych za pomocą kosztownych i zawodnych urządzeń, a udział firmy w rynku w dalszym ciągu spadał w wyniku zbyt wielu usterek dotyczących konstrukcji i niezawodności samochodów tej marki, nie wspominając o planie procesu pracy i morale pracowników w fabrykach GM. Podobny problem miał miejsce w niezbyt fortunnej fabryce Nissana w Clayton w stanie Victoria, która została zamknięta po tym, jak masowe wydatki na IT obarczyły filię Nissana w Australii ogromnymi odsetkami.[64]

Trzecia partia opracowań skupia się na rentowności w biurze, gdzie również kwestionuje się zasadność wszystkich wydatków związanych z komputerami. Niedawnemu badaniu przeprowadzonemu przez firmę konsultingową Brookings Institution oraz bank inwestycyjny Morgan Stanley również trudno było zauważyć jakąkolwiek poprawę rentowności biur, pomimo to pod koniec lat 80. wydatki na komputery znacząco wzrosły. Dopóki da się zaobserwować wiele oddzielnych sukcesów oraz dopóki oczywistym jest fakt, że wiele sektorów handlowych jest, jeżeli chodzi o obsługę klienta, w chwili obecnej całkowicie uzależnionych od komputerów, wykazanie istnienia ekonomicznych korzyści w terminach makroekonomicznych jest o wiele trudniejsze.[65]


88                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

I rzeczywiście, IT w biurze to nowe koszty dla pracodawców. Dokumenty, które kiedy wymagały jednego "brudnopisu", dziś przechodzą ogromną ich liczbę; przygotowanie ich zabiera czas i pieniądze, a także, przy okazji, zwiększa zużycie papieru (tyle, jeżeli chodzi o prognozy dotyczące biur "nie zużywających papieru"). Pracownicy często spędzają całe godziny, bawiąc się arkuszami kalkulacyjnymi w "co się stanie, gdy" (tzw. "tabelomani") lub generując pocztę elektroniczną pełną śmieci ("pocztomani") i niekończące się faxy ("faxiarze"). Czas zaoszczędzony dzięki automatyzacji rutynowych zadań jest często marnotrawiony na aktywną pracę (która jedynie wygląda na aktywną) lub obijanie się (bawienie się oprogramowaniem), a kosztowny sprzęt pozostaje nie w pełni wykorzystany przez długie okresy czasu, szczególnie gdy został zakupiony po to, aby był widoczny na biurkach kierowniczych w nowoczesnej wersji rzucającej się w oczy konsumpcji wg Thorsteina Veblena. Ponieważ oprogramowanie zmienia się tak często, sekretarki muszą regularnie poświęcać wiele godzin na przeszkolenie, podczas gdy nauka maszynopisania w przeszłości odbywała się raz w życiu. Z tych, jak również z tysiąca innych powodów, korzyści płynące z komputeryzacji mogą zostać niewykorzystane.

Istnieje wiele innych możliwych wyjaśnień dotyczących paradoksu produktywności IT. Niektórzy sugerują, że szacując rentowność, nie bierzemy pod uwagę istotnych czynników. Nie można na przykład uwzględniać polepszenia jakości produktu, wizerunku przedsiębiorstwa, obsługi klienta oraz ogólnych udogodnień przypisywanych IT. Tradycyjne techniki obliczania kosztów skupiające się na kosztach czynników produkcji, takich jak praca i surowce, oraz na kosztach ogólnych również mogą być niesprawiedliwe w stosunku do nowej technologii: po raz kolejny nie uwzględnia się abstrakcyjnych aspektów, takich jak: większa elastyczność wprowadzania nowych produktów do produkcji, szybszy okres zwrotu nakładów oraz niższe koszty utrzymywania zapasów. Najprostszym wytłumaczeniem jest jednak to, że generalnie nie udało się menadżerom właściwie pokierować implementacją systemów IT. Często nie dbali o integrację IT ze strategią gospodarczą, procesem pracy, zarządzaniem zasobami ludzkimi i budżetowaniem.

W rzeczywistości mamy do czynienia z pięćdziesięcioma siedmioma odmianami hipotezy złego zarządzania. Setki artykułów w czasopismach menadżerskich i stosy książek zostały w ostatnim czasie poświęcone kwestii dotyczącej sposobu zarządzania IT w celu osiągnięcia pewnego rodzaju zysku na rentowności i zwiększenia przewagi konkurencyjnej. Mniej więcej każdego miesiąca, jak się okazuje, jaki "guru" do spraw zarządzania wynajduje nowe lekarstwo, które rzekomo ma rozwiązać problem rentowności związany z IT. Raczono nas zatem w ostatnich latach różnymi innowacjami, jak np.: pracownicze koła dyskusyjne ds. jakości, przebudowa procesu pracy, systemy pracy o wysokiej wydajności, ekonomiczne systemy produkcyjne, instytucja ucząca się, samodzielnie zarządzające się zespoły, oprogramowanie dla grup (groupware) itd. Wszystko to są godne pochwały sposoby prowadzące do szybszej pracy i niektóre przedsiębiorstwa osiągnęły dzięki nim spektakularne rezultaty, lecz żadnemu z nich nie udało się jak dotąd dokonać sztuki zwiększenia zagregowanej produktywności.

Niemniej jednak wzrasta świadomość, że czynniki ludzkie i kwestie związane z jakością pracy odgrywają główną rolę w decydowaniu o sukcesie lub porażce systemów IT. Ważne studium opracowane przez Rand Corporation, dotyczące 2000 przedsiębiorstw, ustaliło, że 40% nowych systemów biurowych było wadliwych. Mimo to mniej niż 10% awarii przypisywano trudnościom natury technicznej; większość z nich związana była z problemami dotyczącymi ludzi i z problemami organizacyjnymi.[66] Przedsiębiorstwa odkrywają, że ludzie,


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       89

a nie maszyny, są ich najcenniejszym zasobem oraz że mogą one najlepiej poprawić swoją konkurencyjność poprzez zharmonizowanie pracy ludzi i technologii. Wielu menadżerów zaczyna sobie uświadamiać to, do czego doszli lepsi menadżerowie przed laty: aby osiągnąć jak najwięcej korzyści z najnowszej technologii, należy zrównoważyć jej ludzką stronę. Strategia taka jest bardziej korzystna dla pracodawcy i o wiele lepsza dla pracowników.

W opracowaniu dotyczącym brytyjskich banków Steve Smith pokazuje, że powszechnie stosowana automatyzacja nie była szczególnie udana ani w kategoriach ekonomicznych, ani w kategoriach społecznych. Nie udało się z jej pomocą zwiększyć wydajności, zniszczyła ona systemy pracy i zraziła siłę roboczą do banków i do siebie samej. Jak napisał autor: "technolodzy nie docenili wartości i znaczenia kwalifikacji, wiedzy, elastyczności i kariery. (...) W przeciwieństwie do naukowego zarządzania, wydajność w rzeczywistości ulega poprawie, a kontrola jest łatwiejsza, jeśli 'proces pracy' jest możliwie spójny. Powinno istnieć założenie na korzyć fachowości, satysfakcji z pracy, elastyczności personelu, karier w oparciu o praktykę oraz intuicyjnej wiedzy".[67]

Jedną z dróg prowadzących do lepszej przyszłości może być rozwój systemów ukierunkowanych bardziej na ludzi - to znaczy systemów usiłujących utrzymać i zwiększać ludzkie umiejętności, kontrolę oraz swobodę zamiast odbierać je pracownikom. W zamian za rozbijanie pracy na niezliczone mniejsze zadania, bardziej nastawionym na ludzi podejściem jest danie pracownikom większej wiedzy na temat całkowitego procesu pracy i obarczenie ich większą odpowiedzialnością za ten proces - ten model pracy ułatwia IT. Systemy skupiające się na czynniku ludzkim wydają się więc posiadać sens zarówno ekonomiczny, jak i społeczny.

PRZYPISY

[1] "The Financial Times" (Londyn), rubryka wydarzeń, bez daty.

[2] Church George C., The Work Ethic Lives! "Time", 7 września 1987; Americans Are Still Having a Love Affair with Work, "Business Week", 18 stycznia 1988; You Must Be Very Busy, "Time", 20 sierpnia 1990; międzynarodowa ankieta relacjonowana na łamach "The Weekend Australian", 3 - 4 marca 1990; Fischer Anne B., Welcome to the Age of Overwork, "Fortune", 30 listopada 1992.

[3] Graff James, Weekend Work, "Time", 19 grudnia 1988; Goodall Alan, Holiday a Dirty Word in Japan, "The Australian", 24 grudnia 1988; Kiechel Walter III, The Workaholic Generation, "Fortune", 10 kwietnia 1989; Gibbs Nancy, America Runs Out of Time, "Time", 24 kwietnia 1989; Schor Juliet B., The Overworked American: The Unexpected Decline of Leisure, Basic Books, New York, 1991; Killinger Barbara, Workaholics: The Respectable Addicts, Simon and Schuster, New York, 1992; badanie OECD relacjonowane na łamach "The Age", Melbourne, 14 lipca 1990.

[4] Cyert Richard M., Mowery David C. (red.), Technology and Employment: Innovation and Growth in the US Economy, Panel on Technology and Employment, Committee on Science, Engineering and Public Policy, National Academy Press, Washington, DC, 1987; zob. także Cyert Richard M., Mowery David C., Technology, Employment and US Competitiveness, "Scientific American", vol. 260, nr 5, maj 1989, s. 28 - 35.

[5] Richman Louis S., America's Tough New Job Market, "Fortune", 24 lutego 1992; Henkoff Ronald, Where Will the Jobs Come From?, "Fortune", 19 października 1992.

[6] Daniel W. W., Workplace Industrial Relations and Technical Change, Raport U.K. Workplace Industrial Relations Survey, sponsorowany przez: Department of Employment, Economic and Social Research Council, Policy Studies Institute oraz Advisory, Conciliation and Arbitration Service, PSI/Frances Pinter, London, 1987, s. 278 - 282.

[7] O'Reilly Brian, The Job Drought, "Fortune", 24 sierpnia 1992.

[8] America Rushes to High-Tech for Growth, "Business Week", 28 marca 1983; Anderson Ian, New Technology Will Not Provide Jobs, "New Scientist", 10 maja 1984; Brandt Richard, Those Vanishing High-Tech Jobs, "Business Week", 15 lipca 1985; Is the US Becoming a Nation of Sales Clerks?, "Business Week", 18 maja 1987.

[9] Rumberger Russell W., Levin Henry M., Forecasting the Impact of New Technology on the Future Job Market, "Technological Forecasting and Social Change", vol. 27, 1985, s. 399 - 417.


90                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

[10] "Business Week", 19 grudnia 1988; "Fortune", 4 listopada 1991.

[11] "The Australian", 2 czerwca 1992, 6 października 1992, 20 października 1992, 1 grudnia 1992; "Business Week", 19 sierpnia 1991, 19 października 1992, 23 listopada 1992.

[12] Shaiken Harley, High-Tech Goes Third World, "Technology Review", styczeń 1988; "Business Week", 21 marca 1988, 12 grudnia 1988; "The Australian", 28 listopada 1989; "Computer Talk", Wielka Brytania, 9 - 22 września 1991.

[13] Rubin Michael R., Huber Mary T., The Knowledge Industry in the United States: 1960 - 1980, Princeton University Press, Princeton, NJ, 1986.

[14] Cohen Stephen S., Zysman John, Manufacturing Matters: The Myths of the Post-Industrial Economy, Basic Books, New York, 1987.

[15] Quinn James Brian, Baruch Jordan J., Paquette Penny Cushman, Technology in Services, "Scientific American", vol. 257, nr 6, grudzień 1987.

[16] Roessner J. David, Forecasting the Impact of Office Automation on Clerical Employment, 1985 - 2000, "Technological Forecasting and Social Change", vol. 28, 1985, s. 203 - 216; "Business Week", 11 maja 1992; "The Australian", 7 kwietnia 1987, przedruk z "The Times", London.

[17] Levitan Sar A., Conway Elizabeth A., Part-Timers: Living on Half-Rations, "Challenge", vol. 31, nr 3, maj - czerwiec 1988; Uchitelle Louis, Reliance on Temporary Jobs Hints at Economic Fragility, The New York "Times", 16 marca 1988, s. A1; Pollock Michael A., The Disposable Employee Is Becoming a Fact of Corporate Life, "Business Week", 15 grudnia 1986; "Fortune", 24 sierpnia 1992.

[18] "Business Week", 24 lipca 1989; "Time", 18 września 1989.

[19] "Business Week", 19 sierpnia 1991; "Fortune", 24 lutego 1992, 24 sierpnia 1992, 16 listopada 1992.

[20] Howell David R., The Future Employment Impacts of Industrial Robots, "Technological Forecasting and Social Change", vol. 28, 1985, s. 297 - 310; Hoffman Kurt, Rush Howard, Microelectronics and Clothing: The Impact of Technical Change on a Global Industry, Praeger, New York, 1988.

[21] Hiring the Handicapped, "Fortune", 26 września 1988.

[22] Shaiken Harley, Work Transformed: Automation and Labor in the Computer Age, Holt, Rinehart and Winston, New York, 1985; Shaiken Harley, The Automated Factory: Vision and Reality - Forester Tom (red.), Computers in the Human Context, Basil Blackwell, Oxford, UK, MIT Press, Cambridge, MA, 1989; Noble David F., Forces of Production, Knopf, New York, 1985; Cooley Mike, Architect or Bee?, Langley Technical Services, Slough, UK, 1980 Wood; Stephen (red.), The Degradation of Work?, Hutchinson, London, 1982; Knights David, Willmott Hugh, Collinson David (red.), Job Redesign, Gower, Aldershot, UK, 1985.

[23] Hirschhorn Larry, Robots Can't Run Factories - Forester Tom (red.), op. cit., s. 301; Hirschhorn Larry, Beyond Mechanization, MIT Press, Cambridge, MA, 1984. Nawet Shaiken skłonia się do przyznania temu racji. Zob. na przykład ostatni ustęp jego pracy - Forester Tom (red.), op. cit., s. 299.

[24] Daniel W. W., op. cit., s. 151 - 166.

[25] Winch Graham, New Technologies, New Problems - Winch Graham (red.), Information Technology in Manufacturing Processes, Rossendale, London, 1983, s. 7.

[26] Kraut Robert, Dumais Susan, Koch Susan, Computerization, Productivity, and Quality of Worklife, "Communications of the ACM", vol. 32, No. 2, luty 1989.

[27] Boddy David, Buchanan David A., Managing New Technology, Basil Blackwell, Oxford, UK, 1986, s. 84 - 112.

[28] Long Richard J., New Office Information Technology: Human and Managerial Implications, Croom Helm, London, 1987; Long Richard J., Human Issues in New Office Technology - Forester Tom (red.), op. cit., s. 328 - 329, 332.

[29] Kling Rob, Iacono Suzanne, Desktop Computerization and the Organization of Work - Forester Tom (red.), op. cit., s. 351; Lepore Stephen J., Kling Rob, Iacono Suzanne, George Joey, Implementing Desktop Computing, Infrastructure, and the Quality of Worklife, "Proceedings of the International Conference on Information Systems", IFIP, Boston, 1989.

[30] McLoughin Ian, Clark Jon, Technological Change at Work, Open University Press, Milton Keynes, UK, 1988, s. 116 - 117.

[31] Zuboff Shoshana, In the Age of the Smart Machine, Basic Books, New York, 1988.

[32] Zuboff Shoshana, Informate the Enterprise: An Agenda for the Twenty-First Century, "National Forum", Dziennik Phi Kappa Phi, lato 1991.

[33] Kling Rob, Dunlop Charles, Key Controversies about Computerization and White Collar Worklife - Baeker Ronald, Buxton John, Grudin Jonathan (red.), Human-Computer Interaction, Morgan-Kaufman, San Mateo, CA, 1992.


Komputeryzacja miejsca pracy                                                                                                       91

[34] Suplee Curt, The Electronic Sweatshop, "The Washington Post", Outlook section, 3 stycznia 1988, s. B1; Stress on the Job, "Newsweek" - raport specjalny w "The Bulletin", Australia, 25 kwietnia 1988, s. 40 - 45; "Fortune", 31 lipca 1989.

[35] Karasek Robert, Theorell Tores, Unhealthy Work: Stress, Productivity and the Reconstruction of Working Life, Basic Books, New York, 1990; Garson Barbara, The Electronic Sweatshop: How Computers Are Transforming the Office of the Future into the Factory of the Past, Simon and Schuster, New York, 1988.

[36] Cox Sue, Change and Stress in the Modern Office, Further Education Unit, Department of Education and Science, London, UK, 1986.

[37] Brod Craig, Technostress: The Human Cost of the Computer Revolution, Addison-Wesley, Reading, MA, 1984. Warto zauważyć, że Bruce Charlton dowodzi, iż stres stał się modnym, ogólnym pojęciem, często wykorzystywanym do opisu zarówno bodca, jak i reakcji. Mówimy, że co powoduje stres, niemniej jednak jest skutkiem stresu. Charlton twierdzi, że pojęcie stresu jest tak szerokie i rozproszone, że może ono raczej wprowadzić chaos, niż wyjaśniać: "Jest to bezwartościowe pojęcie (...) pozorne wyjaśnienie, które staje się ślepą uliczką dla racjonalizmu. Nie ma żadnego powodu, dla którego mielibyśmy używać tego słowa.", "Forum", "New Scientist", 29 czerwca 1991, s. 55.

[38] Parker Mike, Slaughter Jane, Management by Stress, "Technology Review", vol. 91, No. 7, październik 1988; Kraar Louis, Japan's Gung-Ho US Car Plants, Fortune", 30 stycznia 1989.

[39] Fucini Joseph J., Fucini Suzy, Working for the Japanese: Inside Mazda's American Auto Plant, Free Press, New York, 1990; "Time", 14 września 1987; "Business Week", 14 sierpnia 1989; "Fortune", 30 stycznia 1989.

[40] Boddy David, Buchanan David A., op. cit., s. 105.

[41] Federal Government Information Technology: Electronic Surveillance and Civil Liberties, Office of Technology Assessment, US Congress, Washington, DC, 1985; The Electronic Superviser: New Technology, New Tensions, Office of Technology Assessment, US Congress, Washington, DC, 1988.

[42] Bylinsky Gene, How Companies Spy on Employees, "Fortune", 4 listopada 1991.

[43] Grant Rebecca A., Higgins Christopher A., Irving Richard H., Computerized Performance Monitors: Are They Costing You Customers?, "Sloan Management Review", wiosna 1988, s. 39 - 45.

[44] Marx Gary T., Sherizen Sanford, Monitoring on the Job - Forester Tom (red.), op. cit., przedruk z "Technology Review", listopad/grudzień 1986. Zob. także Miller Michael W., Computers Keep Eye on Workers and See If They Perform Well, "The Wall Street Journal"', Monday 3 czerwca 1985, s. 1.

[45] Neumann Peter G., Are Risks in Computer Systems Different from Those in Other Technologies?, "Software Engineering Notes", vol. 13, nr 2, kwiecień 1988, s. 2 - 4.

[46] Neumann Peter G., op. cit., s. 3.

[47] Rice Faye, Do You Work in a Sick Building?, "Fortune", 2 lipca 1990; raport "The Times" w "The Australian", 19 czerwca 1990; raport "The Economist" w "The Australian", 16 maja 1989.

[48] Raport "The Times" w "The Australian", 1 grudnia 1992.

[49] Forester Tom, High-Tech Society, Basil Blackwell, Oxford, UK, MIT Press, Cambridge, MA, 1987, s. 215.

[50] Foster Kenneth R., The VDT Debate - Forester Tom (red.), op. cit., przedruk z "American Scientist", vol. 74, No. 2, marzec - kwiecień 1986, s. 163 - 168; VDUs and Health, "Futures", czerwiec 1987, s. 362; raporty w "The Australian", 19 września 1989, 20 lutego 1990, 19 marca 1991.

[51] VDTs Cause Eye Problems, "The Australian", 1 grudnia 1987; Studies Underline Hazards of Computer Terminals, "New Scientist", 13 sierpnia 1987, s. 33; Kirkpatrick David, How Safe Are Video Terminals?, "Fortune", 29 sierpnia 1988; "Software Engineering Notes", vol. 13, nr 4, październik 1988, s. 19; raport UPI w "The Australian", 20 czerwca 1989.

[52] Gorman Christine, All Eyes Are on the VDT, "Time", 27 czerwca 1988; Kirkpatrick David, op. cit., s. 44.

[53] Raporty w "The Australian", 22 sierpnia 1989, 29 sierpnia 1989, 8 października 1991; "Computer Talk", UK, 5 listopada 1990, 7 października 1991, 6 kwietnia 1992; "Technology Review", luty/marzec 1991, s. 16 - 17.

[54] Raporty w "The Australian", 30 czerwca 1987, 21 czerwca 1988, 17 stycznia 1989, 2 stycznia 1990, 1 stycznia 1991, 18 lutego 1992; "Time", 7 stycznia 1991.

[55] Bird Howard, When the Body Takes the Strain, "New Scientist", 7 lipca 1990, s. 37 - 40; Goldftas Barbara, Hands That Hurt, "Technology Review", vol. 94, nr 1, styczeń 1991, s. 43 - 50.

[56]. Kilborn Peter T., Automation: Pain Replaces the Old Drudgery, "The New York Times", 24 czerwca 1990, s. 1; "Business Week", 13 lipca 1992; "The Australian", 30 czerwca 1992; "Computer Talk", UK, 18 czerwca 1990, 25 marca 1991.

[57] Ragg Mark, Plague of RSI Suddenly 'Disappears', "The Australian", 7 września 1987; Ragg Mark, Whatever Happened to RSI?, "The Bulletin", 9 kwietnia 1991.

[58] Kiesler Sara, Finholt Tom, The Mystery of RSI, "American Psychologist", grudzień 1988, s. 1004 - 1015; zob. także A Newsroom Hazard Called RSI, "Columbia Journalism Review", styczeń/luty 1987.


92                                                                                                       Tom Forester, Perry Morrison

[59] Kiesler Sara, Finholt Tom, op. cit., s. 1012.

[60] Strassman Paul A., The Business Value of Computers, The Information Economics Press, New Canaan, CT, 1990; Morton Michael S. Scott (red.), The Corporation of the 1990s: Information Technology and Organizational Transformation, Oxford University Press, New York, 1991.

[61] Franke Richard H., Technological Revolution and Productivity Decline: The Case of US Banks - Forester Tom (red.), op. cit., s. 281 - 290, przedruk z "Technological Forecasting and Social Change", vol. 31, 1987, s. 143 - 154.

[62] Banks and Technology: Cure-All or Snake-Oil? Raport Specjalny w "The Economist", 3 października 1992.

[63] Warner Timothy N., Information Technology as a Competitive Burden - Forester Tom (red.), op. cit., s. 272 - 280, przedruk z "Sloan Management Review", vol. 29, nr 1, jesień 1987.

[64] Raport w "The Australian", 28 maja 1992.

[65] Zob. np. Bowen William, The Puny Payoff from Office Automation, "Fortune", 26 maja 1986.

[66] Wspomina o tym Long Richard J., op. cit., s. 327.

[67] Smith Steve, Information Technology in Banks: Taylorization or Human - centered Systems? - Forester Tom (red.), op. cit. 1989, s. 377 - 390, przedruk z "Science and Public Policy", vol. 14, nr 3, czerwiec 1987.